

Pamiętam zeszłoroczny wyjazd na Trzeci Paragonowy Spęd w Bieszczadach. To była miłość od pierwszego wejrzenia, jeden z tych zbiegów okoliczności, który skrzyżował nasze życiowe ścieżki i rzucił nas na wspólną drogę – od tamtej pory często przemierzamy ją wspólnie. O każdej porze roku. W różnych konfiguracjach. Zawsze z tym samym entuzjazmem.
Łąka była pusta i cicha. Na jej środku stało dwóch mężczyzn. Wyciągnięte ręce jednego z nich zaciskały się na szyi drugiego. Trwało to może z pięć minut. Monochromatyczność barw potęgowała efekt dziwności. Stałam jak wryta.
Jest tylko jedna, gorsza, rzecz od pakowania plecaka – jego rozpakowywanie. Choć jedną i druga rzecz robię dość regularnie od jakichś 15 lat, nadal tak samo ich nie lubię. Uczenie się na własnych błędach pozwoliło mi jednak dojść do pewnej wprawy, dzięki czemu cały proces przebiega w miarę bezboleśnie.
Uwodzą, intrygują, nie dają o sobie zapomnieć. Prężą dumnie pierś lub kuszą tajemnicą. Jednego spotkasz przypadkiem i masz ochotę spędzać z nim każdy dzień. Drugiego znasz od dawna i choć go lubisz, doskonale wiesz, że to friendzone bez wyjścia. Wystarczy, że trzeci szepnie Ci do ucha: „Hej mała, chcesz ze mną szczytować?”, by momentalnie zmiękły Ci kolana.
Dobrze pamiętam maj 2008 roku. Było ciepło, tak jak dziś, i oszałamiająco pachniały bzy. Z jednej strony czułam ulgę, że mam już to wszystko za sobą, z drugiej radość, że tak naprawdę wszystko przed mną, a z trzeciej cholernie się tego bałam, bo kompletnie nie widziałam, co ze sobą zrobić.
Był środek nocy. Staliśmy z Adamem na balkonie Hostelu Trzech Braci i rozmawialiśmy o tym, że aby docenić miejsce, z którego się pochodzi, trzeba do tego dorosnąć. Dojść do takiego momentu w życiu, w którym zaczynasz interesować się historią swojego miasta, masz ochotę zgłębiać tajemnice regionu i wreszcie, tak po prostu, uświadamiasz sobie, że masz szczęście żyjąc w Polsce.
Grybów to taki Twin Peaks Europy Środkowo-Wschodniej*. Pozory małomiasteczkowej przyzwoitości mieszają się z mrocznymi warstwami życia codziennego – a to ktoś zabije macochę, a to ukradnie pieniądze z kościelnej składki, a to zrobi finansowy przekręt w przedszkolu. Nie ma lekko.
Przyjechałeś do Krakowa z małego miasta. Dawna stolica Polski kusiła Cię już od dawna – urzekała niską, starą zabudową, intrygowała uroczymi, tajemniczymi uliczkami, zwodziła magią i artystyczną atmosferą. Czułeś na karku oddech historii. Wyobrażałeś sobie jak wyglądało miasto za czasów króla Kraka oraz jak w mętnych wodach Wisły topiła się jego córka, Wanda.
Dawno, dawno temu (a były to dobre czasy, kiedy nikt nie miał jeszcze pojęcia o feminizmie i gender) kobiety zwykły zbierać czarne jagody w lesie. Zbierały, zbierały, zbierały i bardzo były z tego rade.