Gdy wracałam w niedzielę wieczorem do Krakowa (postanowiłam rozpoczynać tak każdy wpis wyjazdowy – od dupy strony) byłam tak zmęczona, że odpłynęłam w trzy minuty. W busie było ciepło, silnik mruczał usypiająco a Cliff Richard śpiewał z głośników o Dzieciątku, wskutek czego mój mózg szybko wygenerował sobie obraz w postaci jego rumianej, uśmiechniętej twarzy (Dzieciątka, nie Richarda).
Read More