W listach, które do mnie piszecie, pytacie często (coraz częściej!) o Kurs Przewodników Beskidzkich. O to, co się na takim kursie robi, jak wyglądają wyjazdy, czego można się tam nauczyć, czy jest ciężko i przede wszystkim – czy się na takim kursie odnajdziecie. W bardzo łatwy sposób możecie to sprawdzić. Jak? Zapisując się na Kurs Organizatora Turystyki PTTK, który rusza w marcu.
Ratownicy Bieszczadzkiej Grupy GOPR w 2015 r. uczestniczyli w 247 wyprawach, akcjach i interwencjach, pomagając 279 osobom. Wypadki zdarzają się nie tylko na szlakach, ale także na stokach narciarskich, zwłaszcza tych, po których poruszają się początkujący. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie nam ratować siebie lub drugiego człowieka, dlatego tak bardzo ważne jest, by wiedzieć, jak szybko wezwać pomoc – czasami minuty decydują o życiu i śmierci.
Jeżeli choć trochę interesujecie się turystyką górską, na pewno dotarła do Was informacja o czarnej serii w Tatrach, gdzie w ciągu tygodnia śmierć poniosło 14 osób. Wśród nich byli turyści wyposażeni w dobry sprzęt, ski-alpinista i taternik – warunki w górach były na tyle trudne, że niewielki błąd wystarczy, by ani sprzęt, ani wieloletnie doświadczenie nie pomogły wyjść cało z niebezpiecznej sytuacji. A co, gdy nie mamy zielonego pojęcia…
“Pokaż na mapie, gdzie jesteśmy” to jedno z poleceń, które regularnie pada podczas naszych wypraw w ramach Kursu Przewodnika Beskidzkiego. Orientacja w terenie to podstawowa umiejętność, jeżeli chodzi o bezpieczne poruszanie się po górach – kiedyś może zadecydować o naszym życiu lub śmierci.
Jest tylko jedna, gorsza, rzecz od pakowania plecaka – jego rozpakowywanie. Choć jedną i druga rzecz robię dość regularnie od jakichś 15 lat, nadal tak samo ich nie lubię. Uczenie się na własnych błędach pozwoliło mi jednak dojść do pewnej wprawy, dzięki czemu cały proces przebiega w miarę bezboleśnie.
Doskonale pamiętam burze, które przechodziły przez Grybów, gdy byłam mała. W oknie, za którym szalał żywioł, stała gromnica i święty obrazek, które miały uchronić dom przez nieszczęściem.
Kiedy wracałam w niedzielę do Krakowa myślałam ze smutkiem o tym, że zmierzam w stronę śmierdzącego miasta i że gdybym mogła, to siedziałabym nad Morskim Okiem jeszcze z tydzień (co najmniej) – tak się bowiem złożyło, że przez cały weekend zachwycałam się zimą, co wydawało mi się całkiem szalone i nie do końca spodziewane.