Zimowe noce są długie i ciemne. Mroczny las rozjaśnia biel śniegu i ogień lampionów, które wytyczają ścieżkę. Dokąd? Nie wiadomo. Nowoblachowani przemierzają tę drogę zupełnie sami. Na jej końcu czeka watra, ognisko, którego rozpalenie w tradycji karpackiej ma na celu przywołanie pamięci o ludziach, którzy odeszli, wspominanie dawnych czasów, obudzenie poczucia wspólnoty, a czasami po prostu wywołanie specyficznego nastroju – z jednej strony podniosłego, z drugiej owianego zadumą. To właśnie w tym miejscu, wobec ognia i ciszy gór, składa się przewodnickie przyrzeczenie i odbiera blachę o unikatowym numerze. Wisienkę na torcie Kursu Przewodników Beskidzkich. 

1

Mniej więcej na taki opis tego podniosłego wydarzenia trafiłam szukając informacji o Kursie Przewodników Beskidzkich i to właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że chciałabym tam być – w tym ciemnym lesie, przy płonącym ognisku, którego blask odbija się w przypiętym do piersi kawałku metalu, tak małym, a tak bardzo ważnym.

Kiedy po dwóch latach od zapisu na Kurs dotarłam w końcu do tego punktu i stanęłam przy ognisku, przy którym lada moment miała odbyć się cała uroczystość, płakałam. Bynajmniej nie ze wzruszenia.

Okoliczności przyrody wyglądały tak: wyszliśmy z ośrodka w Murzasichlu, wsi, która wcale nie jest w Beskidach, a na Podhalu i udaliśmy się na jego tyły (ośrodka, nie Podhala). Początkowo ognisko miało zostać rozpalone na wyasfaltowanym boisku piłkarskim, ale ktoś w porę zreflektował się, że to jednak mało romantyczne, więc zostało przeniesione kawałek dalej, na trawnik. Fakt, było ciemno – środek listopada. Szliśmy więc przez tę ciemność niosąc przed sobą pochodnie i walczyliśmy z porywistym wiatrem, który co chwilę nam je gasił. Oraz ze strzelającymi lontami, które za każdym razem wywoływały we mnie paniczny strach, że pochodnia zaraz wybuchnie mi prosto w twarz. Pod stopami wcale nie skrzypiał śnieg, ale mlaskało błoto i trzeba było naprawdę mocno się postarać, żeby nie wywinąć orła i nie ubrudzić nowego polara (!), jeszcze nieskalanego praniem. Kiedy wreszcie stanęliśmy półokręgiem wokół watry, uderzył nas po oczach gryzący i duszący dym… Dym z europalet (sic!). I właśnie wtedy zaczęłam płakać. Wszystkie moje wyobrażenia o magii tego momentu padły pod naporem prozaicznej, podtatrzańskiej rzeczywistości. Jak pisał Kurt Vonnegut: zdarza się.

2
3

Pomijając jednak nieco groteskowy charakter tamtej nocy, nadal uważam, że blachowanie jest wydarzeniem wyjątkowym. Ma w sobie wszystko z klasycznego obrzędu przejścia, który jest bramą w pewnym przełomowym okresie. Pozwala symbolicznie przemieścić się z jednej fazy życia do kolejnej, czyli do “Życia Po Kursie”, życia, które “już nigdy nie będzie takie samo”. I faktycznie – nie jest. Złożenie przyrzeczenia i przyjęcie na klatę przewodnickiej blachy w jednej chwili wynagradza wszelkie trudy, którymi wybrukowane było 1,5 roku Kursu Przewodników Beskidzkich i intensywny maraton egzaminacyjnej końcówki.

Moja blacha ma numer 1025. To tyle samo, ile wynosi wysokość Kordelki, niepozornego szczytu w Paśmie Policy w Beskidzie Żywieckim (ciągle tam jeszcze nie dotarłam). Słowo „Kordelka” kojarzy się z kołdrą, którą zwykłam określać mianem „kordły”, a spędzanie życia pod kordłą to jedno z moich najulubieńszych zajęć na świecie, uważam więc, że numer blachy idealnie do mnie pasuje!

4
5

Do blachowania dociera zwykle garstka osób spośród kilkudziesięciu tych, które Kurs zaczynały. Znalezienie się w gronie tych kilkunastu, które uroczyście przyjęte zostają w poczet przewodnickiej rodziny, napawa tym grzejącym od środka poczuciem dumy, które będzie się tliło gdzieś blisko serca pewnie już do końca życia. W tym roku po raz pierwszy miałam okazję obserwować całe wydarzenie z drugiej, przewodnickiej strony, która wita nowoblachowanych i byłam równie dumna z tych wszystkich, którzy otrzymali swoje blachy. Wśród nich stał również Martin z „Jak To blisko” (warto zajrzeć!), mój pierworodny Kursant poczęty With Love, który po przeczytaniu wpisu o Beskidzie Niskim postanowił się na Kurs zapisać – i dzisiaj twierdzi, że również zmieniło to jego życie. Cieszę się, że pisząc o swoich kursowych przygodach, mogłam mieć w tym swój mały udział.

6
7

Blachowanie to najważniejsza, ale tylko jedna z wielu atrakcji, które towarzyszą corocznym “Leciom”, czyli kolejnym świętowanym hucznie rocznicom powstania Studenckiego Koła Przewodników Górskich w Krakowie. Co się wydarza na Leciach, zostaje na Leciach, więc nie będę zdradzać szczegółów, ale napiszę tylko jedno: warto tam być 🙂

Fot. Natasza Figiel, SKPG Kraków