„Życie dzieli się na życie przed kursem, życie na kursie i życie po kursie. A życie po kursie już nigdy nie będzie takie samo” – padło dzisiaj na spotkaniu organizacyjnym Kursu Przewodników Beskidzkich, a ja mam wewnętrzne przekonanie, że to prawda. Że zapisanie się na kurs to ważny punkt w moim życiu i choć nie wiem jeszcze, gdzie mnie to zaprowadzi, czuję, że jestem na właściwej drodze.
Na informacje o kursie trafiłam w wakacje, szukając informacji o Gorcstoku. Okazało się bowiem, że bazą pod Gorcem opiekuje się właśnie Studenckie Koło Przewodników Górskich w Krakowie. Znacie to uczucie, gdy podejmujecie jakąś decyzję i nagle spływa na Was świadomość, że to najlepsza decyzja na świecie, że doskonale pasuje do Waszego życia i idealnie uzupełnia się z „tu i teraz”? Podejmowałam takie kilka razy w życiu (jedną z nich był wyjazd na EVS) i zawsze okazywały się trafne, dlatego postanowiłam zaufać intuicji ponownie i zapisać się na kurs. Przez tych kilka miesięcy robiłam intensywne rozpoznanie i męczyłam ludzi pytaniami o to, czy warto, jak wygląda taki kurs, co było w porządku a co do kitu i niemal wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że oczywiście, że warto. Że kurs wymaga ogromnego zaangażowania, poświęcenia mnóstwa czasu, bo materiału do ogarnięcia jest sporo, że czasami mieli już dość gór, ale że była to wspaniała przygoda i szczerze polecają.
Nie wiem, czy nadaję się na przewodnika. Mówienie do większej grupy osób strasznie mnie stresuje, ale wydaje mi się, że jest to umiejętność, której można się nauczyć. Śmieję się, że potrafię mówić do rzeczy, więc pora, bym nauczyła się mówić do ludzi. To zabrzmi sekciarsko, ale ten kurs to dla mnie kolejny stopień wtajemniczenia, jeżeli chodzi o góry. Możliwość, by je lepiej poznać i zrozumieć. Stać się ich częścią. Zwracać uwagę na to, o czym obecnie nie mam pojęcia.
Jeszcze bardziej pokochać.
Witaj, przygodo!