Nigdy nie marzyłam o tym, żeby być przewodnikiem. Moja samotnicza natura wykluczała potrzebę posiadania stada. Moja introwertyczna osobowość z kolei mocno wzbraniała się przed posiadaniem stada, któremu trzeba przewodzić. Dzisiaj dziękuję intuicji za to, że kazała sercu podjąć decyzję zupełnie odmienną niż ta, którą sugerowała głowa.
Kurs Przewodników Beskidzkich SKPG Kraków 2014/2016 to jednocześnie najgorsze i najlepsze, co mnie dotychczas spotkało. Nic nigdy mnie tak strasznie nie zmęczyło, a jednocześnie nic nigdy nie dało mi tak ogromnej dawki pozytywnej energii do działania. Nic nigdy nie wyjęło mi tyle czasu z życia, a jednocześnie nic nigdy nie dało mi w zamian tak wiele. Nic nigdy nie doprowadziło mnie tak wiele razy do granic wytrzymałości, a jednocześnie nic nigdy tak dobitnie nie uświadomiło mi, ile mam w sobie siły. Nic nigdy nie sprawiło, że tak strasznie narzekałam, a jednocześnie nic nigdy nie wywołało we mnie aż tak wielkiej fali entuzjazmu. Nic nigdy nie było bardziej spontaniczne niż to, że zapisałam się na kurs, a jednocześnie nic nigdy nie wydawało mi się trafniejsze i na swoim miejscu, jak to, że to zrobiłam.
Nigdy nie marzyłam o czerwonym polarze. Nigdy nie zastanawiałam się, co trzeba zrobić, by móc go na siebie założyć. Nie miałam znajomych, którzy mogliby mnie zarazić przewodnicką pasją. Tak naprawdę ja tego kursu wcale nie planowałam. Teraz nie potrafię sobie wyobrazić, jak mogłoby go w moim życiu nie być.
Była połowa lipca. Szukając informacji o Gorcstoku trafiłam na stronę SKPG Kraków, która na wstępie zaatakowała mnie plakatem kursu przewodnickiego. Miał ruszyć jesienią. Zamarłam — tym rodzajem wewnętrznego paraliżu, który zwiastuje tylko jedno: decyzja została już podjęta, a ty za chwilę zaczniesz wynajdywać kolejne powody, które utwierdzą cię w przekonaniu, że jest słuszna. Właśnie w takiej kolejności. Nie na odwrót. I będziesz musiał się zgodzić na wszystko, bez względu na to, jak bardzo wyda ci się to abstrakcyjne. To było jak miłość od pierwszego wejrzenia, która dopada człowieka w najmniej spodziewanym momencie życia i podstępnie zagnieżdża się w sercu, odbierając rozum. Nagle przestajesz zastanawiać się, czy to ma sens. Nawet jeżeli go nie ma, to co z tego? Liczy się tylko to, co teraz. A teraz siedzisz z wielkim uśmiechem na ustach, serce bije ci szybciej, oczy szklą się ze wzruszenia i przepełnia cię ta dziwna pewność, że to musiało się wydarzyć, nawet jeżeli kompletnie nie wierzysz w przeznaczenie.
Nigdy nie marzyłam o tym, żeby posiadać przewodnicką blachę. Zapisując się na kurs pragnęłam poszerzyć swoją wiedzę o górach, które fascynują mnie od dawna, zobaczyć nowe miejsca, o których nie miałam pojęcia i poznać niesamowitych ludzi, których łączy jedno: pasja. Oraz powalczyć z potworem, który od zawsze mnie przerażał. Ze stawaniem przed grupą ludzi i mówieniem do nich.
Mimo tego, że słowo mówione pewnie nigdy nie będzie mnie cieszyć tak, jak słowo pisane, udało mi się je choć trochę oswoić. Mimo tego, że pewnie nigdy nie będę wybitnym mówcą, uświadomiłam sobie, że regularne ćwiczenia przybliżają choć trochę do tego, by być mówcą dobrym. I w końcu: doszłam do wniosku, że przecież tę całą wiedzę, doświadczenie i zachwyt, które wyniosłam z kursu, mogę wykorzystać na x innych sposobów. A mówienie do grupy ludzi jest tylko jednym z nich.
Nigdy nie marzyłam o tym, żeby być przewodnikiem, posiadać czerwony polar i blachę będącą przepustką do innego świata. Nigdy nie marzyłam o tym, żeby być przewodnikiem, tymczasem dzisiaj nim jestem. Choć ciągle trudno mi w to uwierzyć. Kiedy ktoś zwraca się do mnie tym tytułem, rozglądam się niepewnie i zadaję sobie w duchu pytanie: „Ja?”. Być może dotrze to do mnie, kiedy założę czerwony polar i wypowiadając słowa przewodnickiej przysięgi przyjmę blachę, która niczym ślubna obrączka przypieczętuje tę najważniejszą w moim górskim życiu decyzję: decyzję o zapisaniu się na kurs.
I wiem, jestem tego pewna, że to miłość na całe życie.