Mimo tego, że bułgarska przygoda wydaje mi się w tym momencie tak nierealna, jak gdyby nigdy nie istniała, bardzo często wracam do niej myślami i strasznie tęsknię. A najbardziej za podróżowaniem stopem – migającymi za oknem górami, kolejnymi miejscowościami o dziwnych nazwach i docieraniem do upragnionego celu. Gdy mówiłam znajomym o tym, że bujałam się stopem po Bułgarii, część z nich łapała się za głowę i pytała: „Nie bałaś się?!”, wyobrażając sobie pewnie, że to kraj dzikich ludzi. Nie bałam się. Bardziej bałam się, gdy jakiś czas temu próbowałam złapać stopa na Kujawach (ale nikt mnie nie zabrał). Łapanie stopa w Bułgarii było proste, skuteczne i bardzo przyjemne.
Jak to się robi*?
1. Dziewczynki lub para mieszana
Podróżowałyśmy głównie w babskiej ekipie. Bez względu na to, czy było nas dwie, trzy czy cztery, nie miałyśmy problemu z łapaniem stopa. Najdłuższy czas oczekiwania na samochód, który się zatrzyma wyniósł ok. 40 min. (wylotówka z Kazanlaku na Sofię). Problemów nie było również przy podróżowaniu w parach mieszanych. Sami chłopcy musieli się czasami nieźle natrudzić, by coś złapać – w akcie desperacji posuwali się do tańczenia na drodze, klękania i błagania o uwagę lub (w ostateczności) do przemieszczania się z buta.
2. Pozytywne nastawienie
Nic nowego, wszyscy wolą ludzi pozytywnie nastawionych i uśmiechniętych, niż wiecznych smutasów, obrażonych na cały świat. Poza tym, że byłyśmy przeszczęśliwe na samą myśl o tym, że lada chwila wylądujemy w jakimś nowym miejscu, to zwykłyśmy szczerzyć się do wszystkich przejeżdżających samochodów. Kto wie, być może właśnie dlatego miałyśmy tak dużą skuteczność? 🙂
3. Gdzie stanąć?
Najlepiej sprawdzą się tzw. wylotówki z miast, gdzie można spodziewać się, że kierowca jedzie gdzieś dalej, a nie do pobliskiego sklepiku. Jeżeli po drodze mamy jakiś zjazd, skręt czy inne skrzyżowanie, stajemy dalej – oszczędzi nam to poirytowania, gdy samochód zwalnia i już, już cieszymy się, że możemy się zabrać, a on jak gdyby nigdy nic włącza kierunkowskaz i znika. Bułgarzy niespecjalnie przywiązani są do przepisów ruchu drogowego i zatrzymują się nawet tam, gdzie teoretycznie nie można. Bo jak policja nie widzi, to można. A jak widzi, to daje jej się w łapę 10 euro. Trzeba jednak pamiętać o tym, by kierowca miał się w ogóle gdzie zatrzymać, bez narażania na niebezpieczeństwo siebie i innych.
4. Na rękę czy na karton?
Są dwie metody łapania stopa. Pierwsza, „na rękę”, polega na tym, że wystawiamy ją i gdy samochód się zatrzymuje mówimy, gdzie chcemy się dostać i pytamy czy kierowca jedzie w tamtym kierunku. Opcje są dwie: albo jedzie i szczęśliwie lądujemy u celu albo nie jedzie, ale mówi, że może nas podrzucić tu i tu. Zawsze warto się zabrać, choćby i te 10 km. Metoda „na karton” sprawia, że zainteresują się nami głównie ci kierowcy, którzy również jadą tam, gdzie my. Jeżeli po drodze mamy inne, większe miasteczka, warto przemieszczać się metodą „małych kroczków”. A nuż kierowca, który jedzie przez Gabrovo zmierza akurat do Veliko Tarnovo – zawsze warto zapytać. Chyba nie trzeba dodawać, że mapa to obowiązkowy gadżet. Na siedzenie z przodu najlepiej wywalić tego, kto najlepiej gada ;).
5. Bagaże
Im mniej, tym lepiej, bo wygodniej. Zazwyczaj kierowcy udostępniali nam swój bagażnik, ale często zabierałyśmy też plecaki do środka. Najważniejsze jest to, by całą operację przeprowadzić sprawnie i tak, by nie ograniczać kierowcy pola widzenia.
6. Komunikacja
Warto znać choć kilka zwrotów w języku naszych kierowców. W Bułgarii większość z nich, a przynajmniej tych starszych, bardzo dobrze mówi po rosyjsku. Ze znajomością angielskiego jest już trudniej. My, z różnym skutkiem, próbowałyśmy się porozumiewać po bułgarsku – wszystkim opowiadałyśmy, że jesteśmy z Polski (i Słowacji), że jesteśmy wolontariuszkami na ekoprojekcie (i czyścimy jezioro w Koprince) i że Bułgaria bardzo się nam podoba (a najbardziej góry – to ja). I że po bułgarsku umiemy mówić tylko troszkę, bo miałyśmy tyko pięć lekcji – chroniło nas to nieco przed potokiem słów, którym bardzo często reagowali kierowcy, a którego i tak nie rozumiałyśmy („Nie rozbiram, nie rozbiram!”).
7. Prezenty
Bardzo często zdarzało nam się, że kierowcy zabierali nas na herbatę, kupowali wodę mineralną (albo lody!) lub częstowali tym, co akurat mieli pod ręką w samochodzie (batoniki, soki). Zwykle reagowałyśmy lekkim zawstydzeniem i „ależ nie trzeba!”, ale tak sobie teraz myślę, że to było strasznie głupie. Bo jeżeli ktoś okazuje nam swoją sympatię i pomoc, to trzeba ją przyjąć i ładnie podziękować okazując wdzięczność. Bułgarzy są bardzo mili i bezinteresowni, a swoich pasażerów traktują jako gości i punktem honoru jest to, by o nich zadbać. Jeden pan, gdy tylko dowiedział się, że chcemy kupić płaszcze przeciwdeszczowe, bo idą wielkie chmury, zawiózł nas specjalnie do centrum mijanego po drodze miasteczka i pomógł znaleźć sklep,w którym mogłyśmy je nabyć (niestety nie było). I właśnie te małe pokłady zwyczajnej, ludzkiej dobroci wspominam z największym rozrzewnieniem.
8. Kogo stopować?
Wszystkich :). Choć zatrzymywali się nam zwykle faceci: młodsi i starsi, w luksusowych samochodach i gratach, o które bałam się, że się gdzieś po drodze rozlecą, rozmowni (mimo barier językowych) i milczący jak grób. Jechałam tylko z jedną kobietą, ale za to taką, która zabrała nas do swojego domu, napoiła kawą, nakarmiła owocami z sadu i pokazała swoje rękodzieła (zajmowała się haftowaniem).
9. Szósty zmysł
Wszędzie można napotkać świrów, którzy mają w głowach nakopane jak cyganka w tobołku, dlatego trzeba być ostrożnym. Jeżeli miałyśmy jakiekolwiek wątpliwości co do człowieka/ludzi w samochodzie, który się nam właśnie zatrzymał, to zwyczajnie do niego nie wsiadałyśmy i czekałyśmy na następny. Wydaje mi się, że Bułgaria jest generalnie krajem bezpiecznym – podczas dwóch miesięcy podróżowania stopem nie przydarzyła się nam żadna realnie niepokojąca sytuacja.
10. Wymiana kontaktów
Czy wymieniać się z kierowcami kontaktem, np. telefonicznym? Pewnie! Jeden z naszych kierowców dał nam swój numer i powiedział, że jeżeli tylko będziemy mieć jakiś problem z podróżowaniem, to mamy do niego dzwonić i on nam pomoże. Inny, taksówkarz, faktycznie przyjechał, by odebrać nas z Kavali. Jeszcze inny poprosił o to, byśmy zrobili sobie z nim zdjęcie i kazał znaleźć się na Facebooku, by właśnie tam mu je podrzucić. Para uroczych staruszków dała nam namiary na swojego Skype’a i kazała obiecać, że jak kiedykolwiek będziemy jeszcze w pobliżu to nie będziemy spać w hotelu, tylko właśnie u nich. I też poprosili o zdjęcie – po to, by mogli pokazać innym, jakich fajnych mieli gości. Tylko jednych chłopaków olaliśmy – bo byli dziwni i chcieli wbić się nam na chatę na imprezę.
* Nie wiem, czy podobnie jest w innych krajach. Być może rady te będą w pewien sposób uniwersalne. Powodzenia!