Myśli

Pociągi

By 31 sierpnia 2013 One Comment

Mogłam mieć może kilka lat. Leżałam w łóżku rodziców i jak co wieczór wgapiałam się w zawieszoną na ścianie czerwoną makatkę z rybami, wyobrażając sobie, że to wielkie akwarium. Po materiale powoli i ospale przesuwały się przefiltrowane przez kwiatowy wzór firanki światła.

– Co to? – zapytałam z zaciekawieniem charakterystycznym dla dzieci, które jeszcze wszystko dziwi.
– Pociąg – odpowiedziała przez sen mama.

Pociąg! No przecież. Świetlne wagoniki przejechały i zniknęły pochłonięte przez panującą w pokoju ciemność. Od tej pory czekałam na nie codziennie, szepcząc sobie pod nosem nowo poznane słowo. Pociąg. Pociąg jedzie. Pociąg.

Kilkanaście lat później robiłam to nadal – leżąc już we własnym łóżku, we własnym pokoju. Pociąg. Światło na ścianie. W dniu, w którym skojarzyłam je z toczącą się po torach maszyną, umarło we mnie dziecko.

*

Było ciepłe lato, jedno z tych, gdy nie trzeba martwić się o nic, bo nie ma się jeszcze pojęcia o tym, że można mieć jakiekolwiek problemy. Stałyśmy, trzy małe dziewczynki, na drodze koło domu i patrzyłyśmy na przejeżdżający kawałek dalej pociąg.

– Ciufa – powiedziała stanowczo Dorotka.
– Fufu! – odparła krzywiąc się Agnieszka.
– Nie, nie. Ciufa! – nie dała za wygraną Dorotka.
– Fufu. Fufu! – Agnieszka twardo obstawała przy swoim.
– Ciufaaa… Aaaaaaaa! – zaczęła wydzierać się Dorotka ze zgrozą spoglądając na ugryzienie, z którego sączyła się krew.

Agnieszka uśmiechała się szczerząc zęby.

*

Wracałam do domu ze szkoły. Przy przejeździe kolejowym, który przekraczałam idąc „górą” (droga „dołem” wiodła przez ulicę Przedmieście), zatrzymała mnie pewna myśl. Przykucnęłam i zaczęłam nasłuchiwać. Cisza. Po chwili usłyszałam znajomy dźwięk. Tydym… Tydym… Tydym. Odwróciłam głowę w bok i szybko odskoczyłam do tyłu. Pociąg przemknął owiewając mnie zapachem kolejowych podkładów.

Dziadek-kolejarz mówił, że gdy przyłoży się ucho do toru, to wiadomo, czy on się zbliża. Miał rację.

*

Mamy w Grybowie taki las, zwany Kominiorzówką, w którym, gdy byłam mała, znajdował się Domek Krasnoludków. Domek Krasnoludków stał na szczycie górki, pod którą trzeba było wejść, by dostać się do lasu i pewnego dnia po prostu zniknął. Być może było to wtedy, gdy z wiary w Krasnoludki się wyrasta i uświadamia przy okazji, że ten, którego się kiedyś widziało był gumowy i podłożony ukradkiem przez dorosłych. W lesie jest również tunel. Ciemny, zimny i mokry. Pamiętam, że prowadził do zupełnie innego świata – porośniętego pnączami, z powodzeniem mogącymi udawać liany, na których bujał się Tarzan (gdyby miał 15 cm wzrostu).

Przebiegałyśmy przez tunel z bijącym sercem, a świat walił się nam na głowy, gdy górą przejeżdżał towarowy. Tak pięknie było ocaleć wpadając w otchłań zieleni.

*

Za trzecią łąką stał domek „Wojtka z budki”. Siadywaliśmy opodal, pod lasem i patrzyliśmy. Pociąg, który widzieliśmy w oddali po chwili pojawiał się tuż przez naszymi oczami i na odwrót – ten, który właśnie nas minął znikał za zakrętem i dziesięć minut później był już przy domu Dziedziakowej. Machaliśmy do ludzi. Uśmiechali się do nas i odpowiadali tym samym.

Poza tym jednym razem, kiedy Boguś postanowił pokazać im dupę.