Mikropodróże

Mikropodróże: Kraków, Dolina Potoku Sudoł

By 27 października 2013 3 komentarze

Nie wiadomo kiedy z początku października zrobił się jego koniec, liście pożółkły i grubym dywanem pokryły ziemię a dni stały się o wiele krótsze, ustępując miejsca coraz dłuższym wieczorom. Przepadłam gdzieś pomiędzy pracą a snuciem planów na przyszłość i zupełnie zapomniałam, jak wielką radość daje odkrywanie. Bycie tu i teraz, cieszenie się chwilą i oderwanie od codzienności, która niebezpiecznie zaczęła mnie przytłaczać. Tak, że znowu zapragnęłam gdzieś uciec, wyrwać się z kołowrotka zdarzeń i być ponad tym, co coraz częściej doprowadza mnie do szału.

Od dłuższego czasu powtarzam, że w głębi serca jestem wieśniaczką. Im dłużej mieszkam w mieście, tym bardziej go nie lubię. Rzeki samochodów na ulicach, tłumów ludzi w autobusach i śmierdzącego powietrza, którym boję się oddychać. Tęsknię za naturą, za przestrzenią i za wolnością, które na własne życzenie ograniczyłam i nie do końca wiem, co z tym fantem zrobić. W przypływie geniuszu włączyłam więc Mapy Google, odnalazłam Prądnik Czerwony, przybliżyłam na pierwsze lepsze krzaki, ubrałam się i wyszłam z domu, uświadamiając sobie, że mieszkam tu już któryś rok z kolei, a właściwie nie znam okolicy.

1

Po jakichś pięciu minutach marszu wylądowałam w parku nad potokiem Sudoł, po piętnastu minęłam zaorane pole, a po pół godzinie znalazłam się w lesie, do którego nie zdążyło jeszcze wedrzeć się w miasto.

2
3
6
8

Słońce przyjemnie grzało w twarz. Nic nie musiałam. Szłam przed siebie nie zastanawiając się właściwie dokąd, bo ani nie miałam celu, ani nigdzie mi się nie spieszyło. Zatrzymywałam się, by pooddychać jesienią, pogapić się na usychające rośliny albo po prostu postać z zamkniętymi oczami, bo wtedy wszystko ginęło w czerwonościach przefiltrowanego przez powieki światła.

4
5
7
10

I wiem, wiem, że właśnie tego najbardziej mi ostatnio brakowało.