Miejsca

Grecja: Kavala & Keramoti

By 17 czerwca 2013 One Comment

Razlog okazał się być bardzo ładnym miasteczkiem. Od jakiegoś czasu oceniam nowe miejsca pod kątem „mogłabym tu mieszkać / nigdy w życiu”. Po miesiącu spędzonym w Bułgarii główną refleksją jest to, że mogłabym mieszkać gdziekolwiek. Czytaj: mogłabym się bez problemów wyprowadzić z Krakowa. Jest do dla mnie uczucie o tyle nowe, że do tej pory byłam dość mocno emocjonalnie przywiązana do tego miasta. W tym momencie nie tęsknię. Zupełnie pochłonęło mnie odkrywanie nowego miejsca na ziemi, jakim jest Bułgaria.

No ale wracając do podróży.

Z Razlogu całkiem szybko udało nam się dostać do Gotse Delchev. Razem z Janką siłą woli zatrzymałyśmy wypaśny samochód terenowy, który okazał się być najlepszym spośród wszystkich, którymi miałyśmy okazję jechać. Dla równowagi wcześniej trafił nam się rozpadający się grat, którego drzwi bałam się zamykać – wyglądały tak, jakby zaraz miały odpaść. Takoż kierownica z wybebeszonymi pod nią kablami. Gotse Delchev jest miasteczkiem położonym niedaleko greckiej granicy i pewnie właśnie z tego powodu pojawia się euro.

Krótkie rozeznanie w terenie doprowadziło nas do kilku wniosków: w pożądanym kierunku nie jedzie żaden autobus, żaden pociąg, a na temat międzynarodowego stopa nie wiemy zupełnie nic. Obładowane plecakami wzbudzałyśmy zainteresowanie dwóch grup: cyganów, których w tym mieście było wyjątkowo dużo i taksówkarzy, którzy wyraźnie się nudzili. Krótka rozmowa. Za 40 euro możemy jechać do Kavali, oddalonej od Gotse Delchev o jakieś 120 km. 10 euro na osobę. Jedziemy? Jedziemy! A co tam. Janka, jako najbardziej językowo uzdolniona usiadła z przodu. Po dwóch godzinach jazdy wyszła z samochodu ledwo żywa – Ilija, bo tak na imię miał nasz taksówkarz, zagadał ją na śmierć, zupełnie nie przejmując się faktem, że tak naprawdę nie zna języka.

W Kavali wytoczyłyśmy się z samochodu, zabrałyśmy wizytówkę od Iliji, który zaoferował nam, że zabierze nas również w drugą stronę i udałyśmy się na poszukiwanie WI-FI – kilka dni wcześniej Marika nawiązała kontakt z dziewczyną z Couchsurfingu i potrzebowałyśmy dowiedzieć się, czy coś odpisała. Kiedy okazało się, że jednak nie, postanowiłyśmy ruszyć dalej, do następnej miejscowości – Keramoti. Port w Keramoti jest jednym z dwóch miejsc z których odchodzą promy na  Thasos – najbardziej żyzną wyspę Morza Egejskiego. Wino z Thasos, sławne starożytne ,,wino tasyjskie”, uważane jest do dzisiaj za jedno z najlepszych win Grecji.

1

Po wylądowaniu w miasteczku, które okazało się być bardzo ciche i wręczy wymarłe (przed sezonem?) posiliłyśmy się w porcie i udałyśmy się na poszukiwanie miejsca do spania. I teraz już wiem, dlaczego w Grecji jest kryzys. Taka sytuacja:

Plątamy się między domami i pytamy o ceny. Przy jednym z nich siedzi podstarzały Grek, wyciągnięte nogi opiera na krześle. Witamy się grzecznie (w dziwnej językowej mieszance, połączonej z komunikacją niewerbalną).

– Dzień dobry, szukamy pokoju na jedną, może dwie noce. Czy są jakieś wolne?

– Nie ma.

Konsternacja.

– Nie ma? Może jednak?

– 30 euro.

Bierzemy. Do pokoju prowadzi nas młoda dziewczyna, która dopiero za trzecim podejściem znajduje właściwe klucze. Gadka-szmatka. „Niesmy dobrowolki od Polszy i Słowacji. Od Kazanlaka. / Jesteśmy wolontariuszkami z Polski i Słowakji, przyjechałyśmy z Kazanlaka.” – ryzykujemy po bułgarsku. Dziewczyna podskakuje z radości. „Jestem z Bułgarii! Mam na imię Joana!” – ściska nas i całuje. Zrzucamy graty i idziemy na plażę.

2
3
4

Nie przepadam za morzem. Bezczynność leżenia na słońcu strasznie mnie nudzi i irytuje. Mimo wszystko, po dwóch dniach łażenia po górach i przejechania setek kilometrów szum fal działał na mnie bardzo kojąco. Tego dnia pogoda nie była dla nas zbyt łaskawa. Gdzieś nad horyzontem zaczęły zbierać się ciemne chmury, rozjaśniane co chwilę przez błyskawice i zaczął wiać wiatr, który zawsze wzbudza we mnie wewnętrzny niepokój. Pozostało nam wierzyć prognozie pogody, która na następny dzień przewidywała piękne słońce (przynajmniej dwa dni temu, kiedy sprawdzałyśmy ją jeszcze w Separeva Bania). Poranek nas rozczarował. Gdzie, do jasnej cholery jest nasze słońce?!

5

Nieodłącznym elementem greckiego krajobrazu są przydrożne kapliczki czyli proskynitária, których jest naprawdę bardzo dużo. Wyczytałam, że zazwyczaj stawiane są w miejscach, w których wydarzało się coś szczególnie ważnego, czasami upamiętniają również miejsce tragicznego wypadku. Częściej jednak są po prostu wyrazem wdzięczności i podziękowaniem dla określonego świętego za łaski, którymi święty obdarzył stawiającego lub jego rodzinę. Może to być miejsce, gdzie cudem uniknęło się wypadku lub spotkało kogoś ważnego, kto wpłynął na dalsze losy naszego życia. Intencja należy do stawiającego kapliczkę. W kapliczkach stoi zazwyczaj ikona lub figurka świętego oraz lampka oliwna i zapałki. Wygląd i rozmiary są bardzo różne, od małych i skromnych, w których mieści się jedynie wizerunek świętego po duże i bogate, przypominające małe katedry, do których można swobodnie wejść.

Rano musiałyśmy zmienić lokum – podobno w naszym „hotelu” wszystkie miejsca na noc z piątku na sobotę były już zajęte. Przeniosłyśmy się kawałek dalej. Za podobną cenę znalazłyśmy pokój, w którym były co prawda tylko trzy łóżka, ale w zamian za to była kuchnia. Luksus! Pierwszy raz od kilku dni zjeść normalny obiad.

Brak słońca w pierwszej połowie dnia wcale nie przeszkodził temu, by moja skóra przybrała kolor znienawidzonego przeze mnie (świeżego) pomidora. Szczerze mówiąc nie przepadam za opalenizną, jestem fanką wytwornej bladości. No ale co zrobić, gdy jest się na wakacjach? Po południu wreszcie się rozpogodziło i zaczęło nieźle przypiekać. Woda przyjemnie chłodziła rozgrzane ciało.

6
7
8

Po dwóch godzinach zaczęłam się jednak strasznie nudzić. No kurde, ile można? Wpadłyśmy z Mariką na pomysł, by ulepić coś z piasku. I tak oto powstał Forfiter, którego praprzodka stworzyłyśmy niegdyś z przyjaciółką mą, Małgorzatą, na jednej z plaż w Łebie. W międzyczasie dołączył do nas mały, blondowłosy chłopiec, który ofiarował nam swoje muszle. Dziewczyny dokonały między sobą szybkiego podziału łupów, obiecując sobie, że zabiorą je, jak młody sobie pójdzie, a my będziemy się zbierały do domu.

9
10
11
12

Gdy znudziła nam się już zabawa w duże dzieci, polazłyśmy do „centrum”, by po dorosłemu napić się kawy w jakiejś przyportowej kawiarence. Po mieście plątało się mnóstwo przyjaźnie nastawionych psów. Chciałyśmy nawet zabrać jednego ze sobą, ale nie mogłyśmy się zdecydować, który z nich będzie najlepszy, więc nie wzięłyśmy żadnego.

13
14
15

Która najładniejsza?

16

W nocy znowu padał deszcz. Tym samym rozwiał się mój smutek związany z tym, że nikt nie chciał ze mną spać na plaży, bo w takich warunkach sama nie chciałam.

W sobotę wstałyśmy skoro świt i udałyśmy się w drogę powrotną do Kavali, by trochę ją pozwiedzać i zacząć wracać do domu – dystans, który pokonałyśmy w trzy dni musiałyśmy teraz pokonać w zaledwie jeden.

17
18
19

Kavala przywitała nas 26’C o 9 rano. Podczas wspinaczki na zamkowe wzgórze zahaczyłyśmy o sklep z pamiątkami. Lepszą niż magnesik z greckim krajobrazem będzie to, że pani ze sklepiku zachwycała się Czesławem Niemenem – gdy tylko dowiedziała się, że jesteśmy z Polski zapuściła „Dziwny jest ten świat” i zaczęła wspominać, jak podczas koncertu, na którym była miała gęsią skórkę. Na koniec zapytała, czy nadal mamy tak dobrą muzykę. Jeżeli „dobrą muzykę” mamy rozumieć jako coś ponadczasowego, co będzie aktualne za kilkadziesiąt lat… to nie. Nie mamy.

20
21
22
22a
23

24
25
26
27
28
29

Przyjechał po nas Ilija. O dziwo, nie taksówką. Okazało się, że taksówką można pojechać do Grecji, ale z Grecji do Bułgarii już nie. Ponieważ tego typu proceder grozi karą, Ilija poprosił nas, byśmy na granicy (kiedy Grecy będą o to pytali) powiedziały, że my prijatjeli i byli na more w Kavali. No dobrze. Bułgarzy chyba nie lubią Greków – a przynajmniej tak wynikało z monologu taksówkarza, który porównał ich do Indian. W sensie – dzikich. Z pięć razy zapytał również Janę o to, czy lubi Bułgarię i co się jej w niej podoba najbardziej. Biedna mama wymiękła. To był chyba pierwszy moment w trakcie całego pobytu w tym kraju, kiedy bułgarska otwartość i chęć pomocy stała się uciążliwa.

Wylądowałyśmy na stacji autobusowej (awtogarze) w Gotse Delchev i postanowiłyśmy wsiąść w autobus do Sofii, by do Kazanlaka dotrzeć jeszcze przed nocą. 4 godziny później, w stolicy, okazało się, że ponownie nie mamy czym wracać. Wzięłyśmy taksówkę, która wywiozła nas na wylotówkę z nadzieją na pomyślność zdarzeń. I były! Były tak bardzo. Po kilku minutach (ledwo zdążyłyśmy wypisać na kartce cel naszej podróży) zatrzymał się samochód, do którego ponownie wsiadłyśmy w komplecie. Ostatecznie nie dowiedziałyśmy się, gdzie jechał nasz kierowca, ale zawiózł nas prosto do Kazanlaka. Prawie 200 km.

Z głośników rozbrzmiewało „Dream on”. Po jednej stronie migało górskie pasmo Starej Płaniny. Po drugie Srednej Gory. Zamknęłam oczy i pomyślałam sobie, że teraz mogłabym umierać i wcale nie byłoby mi szkoda. Bo najszczęśliwsza jestem w podróży.