Free day. Day off. Wolne. Takie dni jak dzisiejszy rodzą pewne dylematy: czy odpoczywać po intensywnym tygodniu i zbierać siły na kolejne działania czy zrobić coś fajnego, bo szkoda czasu na nicnierobienie? Padło na wycieczkę w góry.
Zebrałyśmy ekipę (sztuk 4) i udałyśmy się na obrzeża miasta, by przekonać się, czy bułgarski stop faktycznie jest tak przyjazny, jak wszędzie zachwalają. Okazuje się, że tak – pierwszy samochód zatrzymał się nam już po niespełna dwóch minutach. Wpakowałyśmy się z Mariką na tylne siedzenie i pomachałyśmy dziewczynom ze Słowacji. Umówiłyśmy się, że spotkamy się już na miejscu, czyli pod kościołem w Szipce – pierwszym w historii pomnikiem przyjaźni rosyjsko-bułgarskiej.
Przyjaźń rosyjsko-bułgarska była (jest?) ponoć bardzo namiętna – na tyle, że Bułgarom nigdy nie przyszło do głowy, by protestować przeciwko komunizmowi, a jeżeli Rosja o coś prosiła, prośbę spełniali z nawiązką. Być może właśnie dlatego Mateczka miała gest i nie szczędziła pieniędzy dla bratniego kraju – wyrazem tej zażyłości jest m.in. prawosławna cerkiew będąca pamiątką udziału Rosjan w krwawej bitwie na przełęczy Szipka.
Ciekawostka: za kościołem jest toaleta. Podobno po wyjściu z niej dają chleb, zwykły i turecki. Nie wiem, po co.
Po krótkim zwiedzaniu kroki swoje skierowałyśmy do lasu, na szlak, który poprowadzić miał nas na wzniesienie (również Szipka) o wysokości 1523 m n.p.m.
Po drodze zginął nam gdzieś zielony szlak, którym miałyśmy iść (coby tradycji z gubieniem się stało się zadość) i tym samym wylądowałyśmy na ruchliwej drodze łączącej nasz Kazanlak z Gabrowem. Nic to, postanowiłyśmy, że po prostu pójdziemy przed siebie i właśnie w tym momencie zatrzymał się przy nas Nasko, nasz trener ze szkolenia w Plovdiv, i powiedział, że przeszłyśmy już jakieś 75% trasy. Uradowane tym faktem dziarsko ruszyłyśmy dalej i po jakichś 30 minutach ukazał nam się gdzieś na horyzoncie cel naszej wędrówki, Pomnik Wolności, do którego ostatecznie nie dotarłyśmy.
Plany pokrzyżowała nam wielka, ciemna chmura, która wychynęła nagle nie wiadomo skąd, zrobiło się zimno, wilgotno i zapachniało deszczem – zrobiłyśmy szybki w tył zwrot. Chmura wyglądała coraz groźniej – kawałek dalej zaczęłyśmy więc przedzierać się przez krzaki, by jak najszybciej dostać się do szosy i tam już złapać stopa do domu. Rekord! Ledwo wystawiłyśmy rękę a zatrzymał się pan, który jechał prosto do Kazanlaka.
Kilkanaście minut później wysiadłyśmy dukając po bułgarsku wyrazy wdzięczności (spoko, od jutra zaczynamy kurs językowy). Dźwięk zamykanych drzwi zlał się z pierwszym grzmotem i lunął deszcz.
Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam: źle się biega w górskich butach :).
Foto: Jana, Marika, Justyna