Miejsca

Wszyscy wyrastamy z tej samej gleby

By 28 września 2014 4 komentarze

Idę na spotkanie do Rogu Brackiej i Reformackiej. Kto by się spodziewał, że te dwie ulice wcale się ze sobą nie łączą? Po drodze mijam kolejkę bezdomnych oczekujących na wydanie darmowego jedzenia. Być może to jeden z nich zlał się dzisiaj w autobusie, kiedy jechałam do centrum.

Patrzyłam z melancholią, jak niewielki strumień wylewa się spod siedzenia i żwawo, wraz z przyspieszającym pojazdem, zaczyna pędzić się w stronę drzwi. Wstrzymałam oddech i zaczęłam odliczać, za ile sekund tam dotrze. Autobus zatrzymał się na przystanku, strumień wrócił do Żula, ad fontes – chciałoby się rzec. Zakręt. Pryszczaty chłopak podniósł lewą nogę, strumień zakolem wypłynął z drugiej strony tworząc coraz liczniejsze meandry. Nieobecny wzrokiem, starszy mężczyzna ocknął się i skrzyżował na chwilę ze mną spojrzenie, po czym obydwoje wróciliśmy do śledzenia fascynującej wędrówki cieczy, która znowu zamierzała zaatakować. Facet podążył za moim wzrokiem i podniósł obydwie nogi do góry manewrując jednocześnie torbą na kółkach, by wyprowadzić ją na suchą powierzchnię. Kolejny przystanek. Mocz zaczął spływać w moją stronę, zerwałam się i zaczęłam skakać po suchych jeszcze kawałkach podłogi, przypominając sobie zabawę z dzieciństwa: „byle nie depnąć na pęknięcie chodnikowej płyty!”. Udało się.

Knajpa jest pusta. W drugiej sali siedzi kobieta.

– Dzień dobry, jestem pierwsza? – stwierdzam raczej i siadam przy stoliku.

Kobieta kiwa głową i podsuwa mi dokumenty do wypełnienia, a następnie wciska w rękę wizytówkę i legitymację.

– Prezes będzie chciał się z panią umówić, żeby lepiej panią poznać. Proszę spodziewać się wiadomości.

Dziękuję i wychodzę. Autobus, jak zwykle o tej porze, jest zatłoczony. Ustępuję miejsca starszej kobiecie. Wchodzę do domu i dostaję SMS-a.

Miło mi Cię powitać w naszym Towarzystwie. Chciałbym porozmawiać z Tobą przez chwilę, dlatego zapraszam do mnie na herbatę dziś o godzinie 18:15. Odpisz, czy ten termin Ci odpowiada. Adres: ul. Piwna 20 m. 29. Mogę zajmować się kwiatami na tarasie i nie słyszeć dzwonka, więc wchodź bez pukania. Do zobaczenia, Florian Chodorowski.

Dziś nie mogę. Pytam o możliwość spotkania w inny dzień.

Zapraszam jutro o 13:00. Do zobaczenia.

ryba

Więc jadę na Piwną. Podgórze, drugi koniec Krakowa. Zresztą, Kraków składa się z samych końców. Most Powstańców zamknięty, trzeba iść z buta. Jest dziwnie cicho bez samochodów, słychać nawet jak Wisła płynie. Jestem za wcześnie, bo nienawidzę się spóźniać. Plątam się po okolicy, bo głupio też być 15 minut przed czasem – przy okazji znajduję jeden z murali Blu. Dzwonię domofonem, nikt nie odbiera. Piszę SMS-a, że już jestem i czekam, nikt nie odpisuje. Drzwi się otwierają, jakaś kobieta wychodzi ze śmieciami, trąca mnie ramieniem. Szybko wskakuję do środka i szukam mieszkania nr 29. Ostatnie piętro. Idę po schodach i dyszę. Dyszę i idę. Pukam, nikt nie otwiera. Naciskam klamkę, bo przecież miałam wejść, ot tak, i faktycznie – drzwi ustępują z cichym skrzypnięciem, a mnie zalewa fala słonecznego, ciepłego światła. Stoję chwilę oszołomiona.

– Dzień dobry? – witam się pytająco.

Idę nieśmiało dalej. W korytarzu pustki, w kuchni pustki, w pokoju pustki. I tylko ta ryba na wersalce. Zaglądam na balkon. Też pustki. Na biurku karteczka, że mam iść na Floriańską do Domu Jana Matejki. Szybko. Wkurzam się. Nie po to się, kurde, umawiam z kimś na konkretną godzinę, żeby potem dymać przez pół miasta, bo oczywiście remonty i tramwaje nie jeżdżą, albo jeżdżą raz na pół godziny. No ale nic, idę.

W Domu Matejki pytam o pana Floriana z Towarzystwa Wzajemnej Pomocy. Baby gonią mnie z góry na dół. Pierwsze piętro. Nie, jednak drugie. Na drugim nic nie wiedzą, proszę zejść na parter. Na parterze wysyłają mnie z powrotem na pierwsze, a z pierwszego do szatni.

– O, tam siedzi ten pan. Widzi pani? Odbija się w lustrze – pokazuje mi paluchem ochroniarz. Zbiegam po schodach.

– Pan Florian? – pytam. Koleś podnosi wzrok znad czytanej gazety.

– Szuka pani profesora Chodorowskiego? Był, ale już wyszedł. Mam prośbę. Czy może mu to pani przekazać, jak go pani spotka? Zapomniał zabrać – wciska mi do ręki zieloną, papierową teczkę i stwierdza, że nic więcej nie wie.

Zabieram teczkę i biegnę na autobus, bo już późno. Uroki pracy freelancera. Można wyjść, przewietrzyć głowę i wrócić do pracy z nową perspektywą. Siadam w 105 i zaglądam do teczki w poszukiwaniu informacji. Jakiś tekst o Studzience Badylaka i kupon na darmowy napój do Shake&Bake. Świetnie, teraz sama będę musiała go znaleźć.

Towarzystwo Wzajemnej Pomocy założone zostało w 1854 roku w Jarosławiu jako tajna organizacja skupiająca intelektualistów, artystów i działaczy społecznych z całej Galicji. Obecnie zrzesza kilkanaście tysięcy członków w placówkach w czternastu krajach na całym Globie, a jego misją jest budowanie społeczeństwa obywatelskiego i odpowiedzialnych postaw dbałości o dobro wspólne. Misja ta realizowana jest poprzez działania badawcze i oświatowe.

Mówiłam, że dostałam się na studia?

Dariusz Bomarski <towzajpom@gmail.com> do mnie, 24 wrz 22:29

Justyno,

bardzo się cieszę, że wstąpiłaś do Towarzystwa, a jednocześnie szkoda, że od razu trafiłaś na taką trudną sytuację. Wiem od naszej rekruterki Weroniki, że miałaś umówione spotkanie z Profesorem, ale go nie zastałaś – my w centrali TWP wciąż nie mamy z nim kontaktu, mimo że od wielu godzin na wszelkie sposoby staramy się do niego dotrzeć. Wygląda na to, że Profesor prowadził Notatnik Online, który może pomóc nam w znalezieniu go.

Pozdrowienia z Centrum Wsparcia,

Darek Bomarski

studzienka_badylaka

Jadę „na miasto”. Kraków po sezonie jest pusty i na swój sposób smutny. Po wyludnionych uliczkach niesie się dźwięk końskich kopyt podbitych podkowami. Stuk, stuk, stuk. Dorożka przemyka obok, a ja ciaśniej owijam się swetrem i naciągam czapkę na uszy. Wieczory są już bardzo chłodne i zwiastują nadejście tych krótkich dni, kiedy każda godzina światła jest na wagę złota.

Wpadam do Shake&Bake, by zapytać o Profesora i możliwość zostawienia dla niego teczki. Skoro zebrał 9 znaczków na darmowy napój, tzn. że chyba często tu bywa. Młoda kobieta z kolorowymi włosami krząta się za barem i każe mi chwilę poczekać. Siadam przy najbliższym stoliku i przyglądam się ludziom. Jakaś para czule obejmuje się na pufie. On gładzi jej blond włosy, ona kładzie mu głowę na ramieniu. Uśmiechają się do siebie trzymając się za ręce. Pod ścianą dziewczyna w hipsterskich okularach przestępuje z nogi na nogę, wyraźnie się niecierpliwiąc. Być może zaraz ucieknie jej tramwaj.

Szejk truskawkowy na wynos! – mówi kolorowa i stawia kubek na ladzie. Dziewczyna szybko go zabiera i już jej nie ma.

Barmanka wreszcie spogląda na mnie, ale patrzy jakby przez ciało, przez ścianę, przez drzwi. W powietrzu wisi nostalgia. Jesień. Niebawem liście spadną z drzew i rozpocznie się coroczny spektakl umierania. Wkładam rękę do kieszeni i gładzę znalezionego przed chwilą kasztana. Opływowy, idealny niemal kształt daje mi dobrze znane poczucie bezpieczeństwa. Za pół roku wszystko buchnie zielenią. Nie wie nic o Profesorze, od kilku dni nie zaglądał do knajpy. Być może będzie w Kinie Kijów w sobotę koło południa, ale nie zna szczegółów.

Dziękuję za informacje i powoli idę na Rynek obejrzeć Studzienkę Badylaka, której skserowane zdjęcie znalazłam w teczce. Mieszkam w Krakowie szósty rok i nigdy nie przyglądałam się jej z bliska. Patrzę na zdjęcie, na którym całuje się jakaś para i rozmyślam o protestach. Kiedyś Victoria usypana z kwiatów i samospalenie jako niezgoda na przemilczenie przez władzę zbrodni katyńskiej, dzisiaj zjadanie jabłek na złość Putinowi i masowe wylewanie piwa na złość właścicielowi browaru. Pewnie jednego i drugiego mało to obeszło. Pospolite ruszenie w mediach społecznościowych. Bez wychodzenia z domu, z kubkiem herbaty w ręce, w wygodnym fotelu. Walka z myszką w ręce, na krytyczne opinie i cofanie lajków. Święte oburzenie. Jutro zapomną.

To my. Pokolenie krzykaczy.

Justyno, w dniu imienin samych cudownych chwil, spełnień i ważnych odkryć życzą:
Florek i reginastrzelimuszanka

Justyna Sekuła <justynides@gmail.com> do Dariusz, 26 wrz 20:55

Dobry wieczór,

dostałam SMS-a z imieninowymi życzeniami od Profesora, czyżby się odnalazł? Czy mówi Wam coś hasło „reginastrzelimuszanka”?

Pozdrawiam,

Justyna

Dariusz Bomarski <towzajpom@gmail.com> do mnie, 26 wrz 23:10

Dziwne, że Profesor coś wysłał (choć miło, że akurat życzenia imieninowe – od nas też przyjmij jak najszczersze!). Gdy dzwonimy, jego telefon odpowiada jak wyłączony z sieci.

Pozdrawiamy,

DB

regina_strzelimuszanka

„Co za ponury absurd… Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?”. Sześć lat temu zadawałam sobie dokładnie to samo pytanie, przekonana, że wybór studiów jest jednym z najważniejszych wyborów w moim życiu i że wszystko determinuje. Gdybym miała wskazać jedną, jedyną rzecz, z którą kojarzy mi się dorosłość, to byłaby to świadomość tego, że wszystko mogę i nic nie muszę. I dzisiaj wiem, że choć zapisałam się znowu na studia, to w każdym momencie mogę je rzucić i nie muszę chodzić na zajęcia, które odbywają się na Ruczaju, tylko dlatego, że mi tam nie po drodze.

Kraków to miasto studentów i starych ludzi. Tych drugich spotkam bardzo często w autobusie linii 184, który wiezie ich prosto na Cmentarz Rakowicki, niczym współczesna łódź Charona. Czasem boję się, że kiedy będę chciała kupić u kierowcy bilet, zamiast 5 zł zażąda ode mnie jednego obola.

Idę przez Plac Wszystkich Świętych. Niedaleko kościoła stoi grupka studentów – z gatunku tych, którzy w grupie są cwani, ale w pojedynkę tracą cały animusz.

– Hej, lala! Ruchasz się, czy trzeba z tobą chodzić? – rzuca jeden z nich do przechodzących obok dziewcząt, a reszta chłopaków wybucha gromkim śmiechem. Chwilę później pogratulują sobie dobrego żartu.

Starsza, a przynajmniej wyglądająca na starszą (może to kwestia makijażu), odwraca się, zadziera i tak kusą już sukienkę i pokazuje im dupę, zupełnie tak samo, jak Cyganka, której babcia nie chciała kiedyś dać pieniędzy, gdy przyszła żebrać. „Na chleb”. Zza rogu wypada banda dresów i rzuca się na studentów, by spuścić im wpierdol. Mają swój honor. Nikt nie będzie mówił „wdowa po połowie Krakowa” do dziewczyny kumpla. Koledzy mistrza ciętej riposty nagle znikają, sam chłopak leży już po chwili na bruku, obficie brocząc krwią. Nikt nie reaguje. Wieczorem czytam, że Jurek z Pienian wskutek odniesionych obrażeń zmarł. Na jego facebookowym koncie zawrzało: znicze zabłysły wirtualnym ogniem, walla zalała fala smutku i żalu. Pewnie mało go to obeszło. Pospolite ruszenie w mediach społecznościowych. Bez wychodzenia z domu, z kubkiem herbaty w ręce, w wygodnym fotelu. Smutek w czasach popkultury. Jutro zapomną.

To my. Pokolenie krzykaczy.

Być może „Wyjście żaków z Krakowa” w dzisiejszych czasach nigdy nie miałoby miejsca. Tymczasem w 1549 roku studenci zbuntowali się, wzięli ciało zabitgo z ulicy i obnosili je po mieście, domagajac się interwencji u króla i ukarania winnych. W następnych dniach doszło do zamieszek i hałaśliwych manifestacji, łącznie z groźbami zbiorowego exodusu – młodzi ludzie poprzysięgli, że opuszczą miasto, jeśli okaże się być niegodne posiadania uniwersytetu i goszczenia studentów w swoich murach. Sprawa była poważna, wszak studenci stanowili 1/6 ludności miasta. Nie potraktowano ich jednak serio. Rankiem 4 czerwca ponad sześć tysięcy obrażonych żaków opuściło miasto, gromadnie ruszając w stronę Kleparza, z pieśnią „Rozejdźcie się po całym świecie” na ustach. Kraków wyludnił się. Jesienią już tylko 17 profesorów i docentów, na ogólną liczbę 46, prowadziło wykłady na wydziale filozoficznym.

dream

Czasami śnię o wojnie. Chodzę pomiędzy zniszczonymi budynkami i nie mogę znaleźć swoich bliskich, ani w żaden sposób się z nimi skontaktować – nie mam telefonu, nie mam Internetu, nie mam pojęcia, gdzie mam się podziać, bo mój dom zamienił się w stertę kamieni, a ja stoję bosa i mi zimno.

Siedzieliśmy na tarasie kawiarni. Powoli zapadał zmrok i robiło się coraz chłodniej. Po moście kolejowym przemknął pociąg, mignął światłami i potoczył się dalej, w stronę Nowego Sącza, a razem z nim uśpieni monotonnym stukotem kół ludzie. Wyobraziłam sobie jak Niemcy w ’44 wysadzają piękny, kamienny wiadukt sprawiając, że dla części pasażerów to ostatnia podróż w życiu. Zastanawialiśmy się, co by było, gdyby teraz wybuchła wojna. Gdyby teraz wybuchła wojna, okazałoby się, że tak naprawdę nic nie umiem, a wszystko, czego się nauczyłam nie jest ważne, bo jest zbędne. Szczęśliwi ci, którzy potrafią hodować zwierzęta, uprawiać pole i pracą własnych rąk stwarzać coś z niczego. Powiedziałam wtedy: „nauczę się wyplatać koszyki”.

Lecz okazało się, że brak mi cierpliwości. Mi, wychowanej na powszechnym dostępie do niemal każdej informacji. Bez wychodzenia z domu, z kubkiem herbaty w ręce, w wygodnym fotelu. Teraz, tutaj, już.

To ja. Pokolenie Google.

Akcja „Akropol”. Czy znasz już godzinę i miejsce? Podaj je. F.Ch.

27.09, 20:00. 50.069479 19. 903494

Doskonale! Weź se sobą źródło światła.

Dobrze. Do zobaczenia.

akropol

Noc. Mimo weekendu jest stosunkowo pusto – większość studentów bawi się już pewnie w klubach, zalewając alkoholem radości i smutki, bo przecież zawsze jest jakiś powód, a nawet jeżeli nie, to przecież można go wymyślić. Odgłos zbliżających się kroków nagle przycicha. Kobieta staje zaskoczona i spogląda w rozświetlone światłami okna „Akropolu”. Być może wraca właśnie myślami do tamtego roku, tamego dnia, tamtych chwil, kiedy w sercach Polaków zagościł stan niepokoju, a w kraju stan wojenny.

Z NOTATEK PROFESORA

Kiedy obserwujemy przeszłość, mamy tendencję do postrzegania jej jako łańcucha lub rozgałęzionej sieci następujących po sobie i obok siebie wydarzeń. Jedne z nich wywierają większy wpływ na dzieje świata niż inne. Wyobraźmy więc sobie historię jako szereg rosnących na wielkiej powierzchni roślin. Jedne są większe – bardziej znaczące – inne mniejsze.

Ale to tylko jeden poziom – ten, który widzimy, przeżywamy i potrafimy dokumentować. Korzenie roślin są dla nas niewidoczne. Istnieją jednak, łączą się pod ziemią. Im większa roślina (znaczniejsze wydarzenie), tym głębiej sięgający system korzeni, kłączy i podziemnych odrośli. Wielkość rośliny i symetryczny do niej rozrost korzenia zależy od intensywności zdarzenia. Wydarzenia intensywne to – krótko mówiąc – te, w których wzięło udział wiele głęboko zaangażowanych osób. Najwyraźniej ludzki umysł i ludzka intencjonalność (wola? inteligencja? aktywność mózgowa?) nadają wydarzeniom mocy i napełniają je jakimś rodzajem energii.

W pewnym sensie po systemie korzeniowym można rozpoznać roślinę, zobaczyć w nim jej odległy cień. I odwrotnie, po zielonej części domyślić się można charakteru korzeni. My, ludzie – zwykli czytelnicy gazet, historycy i badacze – widzimy tylko zielone części rośliny. Część podziemna jest dla nas niewidoczna. Istnieje na innych zasadach. Być może składa się na całkiem odrębną rzeczywistość, a może tworzy płaszczyznę, na której porozumiewają się nieświadome, uśpione sfery naszych umysłów. To rozległa, skryta w cieniu kraina, w której tkwią zaczepy i odbicia naszej rzeczywistości.

To dobrze, że nie musimy już walczyć. Ciał wystawiać na spalenie, sypać kwiatów na bruk w proteście. Że bez wychodzenia z domu, z kubkiem herbaty w ręce, w wygodnym fotelu.

Znaczy, że żyje nam się całkiem nieźle.

Profesor w końcu się odnalazł. Ale to już całkiem inna historia.

profesor

Foto tytułowe: Aaron Escobar