„To był najbardziej intensywny rok w moim życiu”. Tym zdaniem w 2013 rozpoczęłam post będący zdjęciowym podsumowaniem ostatnich 12 miesięcy. Z sentymentem zaglądałam wczoraj do poprzednich wpisów, które stały się moją małą tradycją (to już piąty!) i uśmiechałam się pod nosem. Trochę dlatego, że ta myśl towarzyszy mi za każdym razem. Trochę dlatego, że mnogość przeżyć i doświadczeń wcale nie była powiązana z odległością od domu, na którą się oddaliłam. Trochę dlatego, że było zupełnie na odwrót – im bliżej i bardziej świadomie podróżowałam, tym więcej się nauczyłam. Uderzyło mnie to, gdy wróciłam myślami do czasów wolontariatu w Bułgarii i ten okres w moim życiu, jak i wszystko to, co działo się przed pójściem na Kurs, wydały mi się całkowicie abstrakcyjne. Tak jakby nie było żadnego życia przed Kursem, jakby to właśnie ten zwrot wydarzeń sprawił, że zaczęłam naprawdę doświadczać świata i siebie. I trochę tak właśnie jest.

To był nie tylko najbardziej intensywny rok w moim życiu. To był równocześnie najlepszy i najgorszy rok w moim życiu. Rok, podczas którego zrobiłam naprawdę dużo fantastycznych rzeczy, poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi i nauczyłam się więcej, niż się spodziewałam – o świecie, innych i o sobie. Rok, który przeczołgał mnie po najmroczniejszych zakamarkach istnienia, rozwalił w pył mój cały światopogląd i zmusił do tego, bym budowała siebie od nowa. Kiedy myślałam, że już nic lepszego się nie wydarzy, zsyłał mi zrządzenia losu, które powodowały, że miałam ochotę płakać ze szczęścia. Kiedy myślałam, że wyszłam już na prostą, rzucał mi pod nogi kłody, które skutecznie uczyły mnie pokory. Cieszę się, że ten rok przydarzył mi się właśnie taki, jaki był. I jednocześnie z ulgą przyjmuję fakt, że się już kończy.

Jeżeli nasze ścieżki w tym czasie w jakikolwiek sposób się przecięły – dziękuję, że mogłam Cię spotkać!

Styczeń

Styczeń_2017

Wymyślenie projektu pt. „Główny Szlak Beskidzki dla zapracowanych” i zawieszenie go, ponieważ byłam… zbyt zapracowana (sic!), by go realizować, brzmi jak przykład kwalifikujący się pod hasztag #typowajustyna. Celowo piszę „zawieszenie”, bo bardzo chciałabym do tego pomysłu kiedyś wrócić. I wrócę!

Luty

Luty_2017Fot. Robert Zieliński

To zdjęcie mogłoby w zasadzie być dobrą odpowiedzią na pytanie o to, cóż mnie tak pochłaniało, że nie miałam czasu chodzić po GSB. Przyznam szczerze: nie wiedziałam, w co się pakuję, decydując się na bycie w kierownictwie Kursu Przewodników Beskidzkich SKPG Kraków 2016/2018. Niczego nie żałuję! Bycie po drugiej stronie barykady to jedno z najfajniejszych i najbardziej wartościowych doświadczeń, a radość z obserwowania, jak grupa obcych sobie ludzi zżywa się ze sobą, jak kolosalne czyni postępy, jak zdaje ważne egzaminy, jest bezcenna. Do końca Kursu zostały trzy miesiące. Z jednej strony nie mogę się tego doczekać, bo to naprawdę angażujące zajęcie i z chęcią zrzucę je ze swoich barków, z drugiej mi smutno, bo to będzie prawdziwy koniec przygody pt. „Życie Na Kursie”. Mimo tego, że te kilkanaście miesięcy to czas wstępnego obwąchiwania się z tematem i jeszcze dużo przede mną, teraz już wiem: świetnie czuję się w roli szkoleniowca i z chęcią będę rozwijała się nadal w tym kierunku.

Marzec

Marzec_2017Fot. Malwina Łabęcka

Są takie pojedyncze decyzje w moim życiu, które uruchamiają lawinę zdarzeń. Taką było m.in. dołączenie do Girl Gangu Blimsien. W efekcie jednego kliknięcia a) trafiłam na swoje pierwsze Kobiece Kręgi, które totalnie powywracały mi w głowie i pozwoliły bliżej przyjrzeć się temu, co w niej w ogóle siedzi, b) zorganizowałam spontaniczne, dziewczyńskie wyjście w góry, które było tak fajne, że później odbyły się jeszcze dwa wyjazdy – organizowane z zapętloną Kasią i połączone z warsztatami prowadzonymi przez Blimsien, c) poznałam fantastyczne kobiety, które pokochałam siostrzaną miłością i dzięki temu polubiłam… Samą siebie. Nie wiem, czy wrócę do tematu dziewczyńskich wyjazdów w swojej działalności, ale z chęcią wzięłabym w nich udział jako uczestniczka. Uwielbiam facetów, którzy wnoszą w wyjazdy dawkę prostej, chłopskiej energii (to komplement!), ale równocześnie intrygują mnie pokręcone, kobiece światy, tak podobne do siebie w swojej różnorodności. Postanowiłam odwiesić „kiecę” do szafy i poczekać do wiosny, by podjąć decyzję, co dalej. Czy już nie chcę w niej chodzić, czy może ją przerobić na coś innego, a może lepiej oddać komuś, na kogo będzie pasowała bardziej.

Kwiecień

Kwiecień_2017Fot. Kasia Różycka

Jestem absolutną fanką Niedzieli Palmowej w Lipnicy Murowanej i szalenie cieszę się, że w tym roku miałam okazję być tam ponownie. Jak i z faktu, że nasi Kursanci Wielu Talentów zdobyli tym razem nagrodę za zrobioną przez nich palmę. Duma z Dzieci!

Maj

Maj_2017

Lubię wracać do miejsc, które oswoiłam, które wryły się głęboko w moją pamięć, które są dla mnie namiastką domu w drodze. Jest nim cały Beskid Niski, po którym w maju się szlajałam, ale są też pojedyncze kropki na mapie. Jedną z nich są Jaśliska. Kiedy zamykam oczy i myślę o tamtym wyjeździe, czuję się, jakbym ciągle siedziała pod barem „Czeremcha” – mrużę oczy, łapiąc na twarz ciepłe promienie Słońca, gładzę z czułością drewniane nierówności stolika i zachwycam się smakiem i zapachem ciepłego jeszcze chleba, przyniesionego przed chwilą z piekarni. To jeden z moich ulubionych zakątków na Ziemi i już nie mogę się doczekać, aż dotrę tam ponownie.

Czerwiec

hdr

Kiedyś napiszę o tym więcej, ale teraz powiem krótko: Kurs Przewodników Beskidzkich świetnie przygotowuje do zdania egzaminów końcowych i państwowych, ale bardzo słabo przygotowuje na brutalne zderzenie z wycieczkową rzeczywistością. Moja przygoda z pierwszym w życiu pilotażem była dość bolesna, ale wiele mnie nauczyła. Oraz dobitnie uświadomiła, że… Kurczę, ja wcale nie chcę być klasycznym przewodnikiem. I hej, wcale nie muszę! Jest mnóstwo innych dróg, którymi można podążać z takim bagażem wiedzy i doświadczenia. Laponia, po której miałam okazję wędrować, zachwyciła mnie egzotyką dnia polarnego, ale nie mogłam wyzbyć się myśli, że „szkoda, że to nie Karpaty”. Z drugiej strony: nigdy nie zapomnę siedzenia w saunie nad brzegiem jeziora i zbiegania do niego nago, by zanurzyć się w lodowatej wodzie! Myślę, że nie zdobyłabym się na to w innych okolicznościach przyrody 🙂

Lipiec

Lipiec_2017Fot. Agnieszka Wanat

W ramach jednego z naszych dziewczyńskich wyjazdów udałyśmy się na podradomską wieś, by spać w stodole i przez cały weekend objadać się wegańskimi pysznościami przygotowanymi przez Emilię, Kobietę Lasu. Zapach siana, pianie koguta i skrzypienie wielkich, drewnianych wrót przywołały w mojej głowie wspomnienia dzieciństwa spędzonego blisko natury i gospodarstwa dziadków. Wspomnienia dni, które mnie ukształtowały, wryły się głęboko w moje patrzenie na świat i które chyba już nigdy mnie nie opuszczą, zawsze gnając w stronę tego, co naturalne i pierwotne.

Sierpień

Sierpień_2017Fot. Marcin Gorzelanczyk

I znowu siano! Tak. Leżenie na sianie to coroczny rytuał Pannoniki, festiwalu, który na stałe już zagościł w moim wakacyjnym rozkładzie jazdy. Nie wyobrażam sobie końcówki sierpnia bez harców nad Popradem! W tym roku miałam okazję, wraz z fantastyczną Agnieszką Wanat, realizować projekt pt. „Dziewczyny Pannoniki” (na fali fascynacji dziewczyńską społecznością), w ramach którego plotłyśmy wianki oraz wypytywałyśmy i małe i duże dziewczyny o to, co sprawia, że są szczęśliwe. Jestem z tego projektu bardzo dumna!

Wrzesień

Wrzesień_2017Fot. Malwina Łabęcka

Postanowiłam wprowadzić w życie małą, świecką tradycję witania poszczególnych pór roku i celebracji tego, co ze sobą niosą – w pięknych miejscach i zacnym towarzystwie bliskich mi ludzi. Tym oto sposobem we wrześniu wylądowaliśmy w Małastowie, w drewnianej chacie Dosbajki. Jesienią zawsze marzą mi się poranne, melnacholijne mgły na pajęczynach babiego lata, południowe ostatnie, ciepłe promienie Słońca i wieczorny chłód przy ognisku i gorącym, aromatycznym winie. Jesień to zbieranie plonów – czas podsumowań, wyciągania z odmętów obfitości tego, co wyrosło najlepiej i pielęgnowania najbardziej wartościowych ziarenek. W efekcie tych przemyśleń postanowiłam rzucić pracę…

Październik

Październik_2017Fot. Agnieszka Łach-Stankowska

…i tym samym odhaczyć kolejny punkt z listy Rzeczy Do Zrobienia Przed Śmiercią. Zaskoczyło mnie, że rzucanie pracy wcale nie jest aż tak fajne, jak mi się wydawało i zamiast ekscytacji niesie ze sobą tak dużo stresu, zwłaszcza wtedy, kiedy rzuca się ją praktycznie w ciemno.

Wiele osób pytało mnie potem, czy się nie bałam. Jasne, że się bałam. Ale doskonale znam to uczucie. Skrada się gdzieś z głębi brzucha. Wiąże jelita w supełek, podnosi żołądek do gardła i przyspiesza bicie serca, rozlewając się po ciele nieprzyjemnym strumieniem dyskomfortu – wraz z krwią. Zalewa ciało powoli. Od czubków dużych palców u stóp, po końcówki włosów. Wstrzymuje oddech w płucach, plącze język, gubi kroki. „Uciekaj!” – woła. Ale nie. Stoisz i patrzysz. Mierzysz się ze sobą.

Nauczyłam się na Kursie działania mimo strachu. Mam nadzieję, że bojowy chrzest egzaminów, których przedsmakiem był październikowy Egzamin Połówkowy, sprawi, że nasi Kursanci za pół roku będą myśleć tak, jak ja dzisiaj:

Doskonale znam to uczucie. Skrada się gdzieś z głębi brzucha. Łaskocze w jelita, niczym stado motyli, podnosi ciśnienie i przyspiesza bicie serca, rozlewając się po ciele przyjemnym uczuciem oczekiwania na To, Co Ma Nadejść – wraz z krwią. Zalewa ciało powoli. Od czubków dużych palców u stóp, po końcówki włosów. Wstrzymuje oddech w płucach, przebiera nogami, nie pozwala usiedzieć na miejscu. „Uciekaj!” – z przyzwyczajenia woła. Ale nie. Stoisz i patrzysz. A potem się uśmiechasz. Już wiesz, że możesz więcej, niż Ci się wydaje.

Listopad

Listopad_2017
Jeżeli miałabym podsumować w kilu słowach listopad, to mogłabym śmiało napisać: „Nie spodziewałam się”. I to nie jeden raz, bo nie spodziewałam się wielu rzeczy, które się wydarzyły – w zasadzie można by stworzyć z nich małą litanię.

Nie spodziewałam się, że w trakcie rekrutacji na o wiele wyższe stanowisko, dojdę nagle do wniosku, że wcale nie chcę tego robić, a kolejne alerty z powiadomieniami o ogłoszeniach w branży reklamowej zaczną wywoływać we mnie mentalny odruch wymiotny; że przyjdzie mi rozmontować swoje życie zawodowe na części pierwsze – choć po tym, jak zrobiłam to z chyba wszystkimi innymi sferami, zupełnie mnie to nie zdziwiło; że znalezienie się w punkcie pt. „Mój borze, co robić ze swoim życiem?!” poza początkową paniką, wywoła we mnie aż tak dużo entuzjazmu, związanego z tym, że mogę teraz wypełnić tę przestrzeń, czym zechcę; że tkwi we mnie aż tak dużo stoickiego spokoju, celebrowanego w myśl zasady „niech się dzieje”, który rozlał się we mnie przyjemnym ciepłem – bo mam w tym roku bardzo dużo zaufania do losu i samej siebie; że zrobienie sobie wolnego miesiąca, w czasie którego faktycznie na spokojnie zaczęłam zastanawiać się nad tym, co zrobić ze swoim życiem, przyniesie aż tak wiele dobrych pomysłów, które wypłynęły ze mnie swobodnie, tłamszone do tej pory etatem; że spontaniczna rekrutacja poza Krakowem, aż tak dobitnie uświadomi mi, że jestem gotowa do drogi i właściwie mogłabym się stąd wyprowadzić, bo od dawna wiem, że prędzej czy później wyląduję w Beskidach.

Ale poczekam do wiosny i zobaczę, co się stanie.

Grudzień

Grudzień_2017Fot. Mirosław Zygmunt

Kontynuując życie w zgodzie z nadchodzącymi porami roku zimą patrzyłam sobie ze spokojem na ostatnie 12 miesięcy roku, który był dla mnie rokiem bardzo ważnym, by nie rzec – przełomowym. Analizowałam, co poszło dobrze, a co nie tak, jak powinno, wyciągałam z wszystkiego wnioski i odrabiałam lekcję z życia. Grudzień to zawsze dla mnie taki czas, gdy bez skrupułów mogę pewne sprawy zamknąć i pożegnać, a także ocalić te, z których wiosną może wyrosnąć coś sensownego. Zimę powitaliśmy godnie w bacówce nad Wierchomlą.

Coś się kończy, coś się zaczyna. Przy okazji ostatnich dni grudnia myślę sobie dużo o możliwościach wyboru, które daje nam współczesny świat i które daje mi – na początku tej nowej-starej drogi. Mentalnej i zawodowej. Że z jednej strony ta nieskończenie szeroka paleta rzeczy, które można robić,  to błogosławieństwo, a z drugiej strony klątwa. Że łatwo się w tym wszystkim zagubić. Że momentami (coraz częściej) ta mnogość okazji przytłacza. Myślę o tym w kontekście Nowego Roku – jak robić mniej rzeczy, ale bardziej wartościowych, czemu poświęcić swoją uwagę, by kreować rzeczywistość, w której sama chcę żyć, co czytać, gdzie bywać, z kim rozmawiać, by nie rozpraszać swojej uwagi. By maksymalnie wykorzystać to, co lubię i to, co potrafię.

Chciałabym pod koniec przyszłego roku móc napisać, że to wcale nie był najbardziej intensywny rok w moim życiu, ale że znowu był to rok najlepszy. I tego również Wam życzę!