Sznury, które pozbawiły człowieka ostatniego tchnienia, z miejsca śmierci znikają do dziś – czasem nie do końca wiadomo w jaki sposób. Choć czasy zabobonów, wydawać by się mogło, już dawno minęły, a ludzki światopogląd w dużej mierze się zracjonalizował, śmierć ciągle pozostaje tematem, który budzi emocje i… ciekawość. Mówi się, że kiedy w górach wieje halny, ludzie stają się nerwowi i częściej popełniają samobójstwa. Być może właśnie dlatego temat „wisieloków” wrósł tak mocno w kulturę ludową górali.
Z dala od „poświęconej ziemi”
Czy zdarzyło Wam się stanąć kiedyś na skrzyżowaniu dróg i nie wiedzieć, w którą stronę pójść? Zastanawiać się, gdzie zaprowadzi Was dana ścieżka i czy będziecie umieli znaleźć rozdroże ponownie, by skierować swoje kroki zupełnie gdzie indziej? A może musieliście zdać się tylko na własną intuicję, gdy zabrakło Wam innych argumentów?
Rozdroża, miejsca, gdzie łączą się trakty prowadzące w różnych kierunkach, mają status szczególny. Wymuszają konieczność dokonywania wyborów i podejmowania decyzji, wywołują strach i niepokój, często wprowadzają w błąd. Zagubienie to doskonała okazja do sprowadzenia człowieka na manowce – z tego powodu demony i wszelkie złe moce szczególnie upodobały sobie rozstajne drogi. Nikomu nieprzynależne, nieokreślone i niepewne, były punktem schadzek czarownic udających się na sabat i spotkań czarowników z szatanem, który z dala od miasta w zamian za tajemną wiedzę zabierał dusze tym, którzy pragnęli parać się magią.
To tutaj, z dala od „poświęconej ziemi”, czyli poza murami parafialnego cmentarza, grzebano samobójców, ofiary wypadków i skazańców, a matki pod osłoną nocy chowały gdzieś w krzakach zamordowane dzieci i poronione płody. Ciała tych pierwszych, którzy sami odebrali sobie życie, traktowano z wyjątkową ostrożnością i podejrzliwością. Wierzono, że duchy osób zmarłych nienaturalną śmiercią lubią działać na szkodę żyjących jeszcze ludzi – sprowadzają wiatr oraz intensywne opady deszczu, które niszczą plony.
Taki przypadek miał ponoć miejsce w 1913 roku w Łapszach Niżnych, kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach zmarł baca Józef Pitoniak. Zaraz po pogrzebie rozpętała się ogromna burza. Lało bez przerwy przez kilka tygodni, a po wsi rozeszły się pogłoski, że z grobu Pitoniaka słychać jęki. Zdesperowani ludzie, obawiający się klęski głodowej, nie wytrzymali napięcia – grupa mężczyzn zakradła się nocą na cmentarz, wykopała ciało z grobu i spaliła je na stosie z 24 kubików drewna, pilnując, by całkowicie zmieniło się w popiół. Po spaleniu bacy deszcz przestał padać. Sprawa w końcu wyszła na jaw. Za profanację zwłok sąd skazał 38 gazdów na kary do 30 dni aresztu i grzywny.
Innym sposobem zapobiegania ulewie było wyciągnięcie trupa z mogiły i powtórne zakopanie, ale na cudzym gruncie, za dziewiątą miedzą – wielokrotność liczby trzy, uważanej za magiczną, miała gwarantować skuteczność przeprowadzanego rytuału. Liczby magiczne pomagały porządkować otaczający świat i wyznaczały pewne granice, w obrębie których łatwiej było się ludziom poruszać. W Karpatach Zachodnich szczególne znaczenie miały liczby 3 (Trójca Święta, trzy upadki Chrystusa, zmartwychwstanie po trzech dniach), 7 (siedem grzechów głównych i siedem dni, w czasie których Bóg stworzył świat), 9 (trzykrotność liczby trzy) i 13 (liczba przynosząca pecha – trzynasty apostoł).
Miejsca naznaczone piętnem śmierci, zwłaszcza tej, która przyszła nagle i nienaturalnie, starano się zabezpieczyć, aby uchronić dobytek przed pomorem a siebie samego przed niespodziewaną śmiercią. Stawiano więc na rozstajnych drogach krzyże i budowano kapliczki, a rejony te omijano z daleka, by niepotrzebnie nie narażać się na spotkanie ze złymi mocami. By je odstraszyć, ciała samobójców przykrywano stosem kamieni i obsadzano cierniem, dziką różą lub głogiem, czasem też makiem, będącym rośliną z pogranicza światów, wywołującą tak zwaną „małą śmierć”. Jego ziarenka uchodziły za niezwykle skuteczny środek w walce z upiorami. Sypano je do trumien i grobów osób podejrzewanych o możliwość przeistoczenia się w demony, wierząc że nawet jeżeli powstaną z mogiły, będą musiały się zatrzymać, by pozbierać rozsypany mak.
Rytuały i magiczne właściwości niektórych przedmiotów
Świadomość przemijania budziła w ludziach lęk i przerażenie, z drugiej strony jednak śmierć postrzegana była jako brama prowadząca do krainy zmarłych, granica, za którą nie ma już chorób, bólu i nieszczęścia. Aby ten strach okiełznać, stosowano skomplikowany system nakazów i zakazów, który określał zasady postępowania ze zwłokami i pozwalał się odnaleźć w kryzysowej sytuacji.
Śmierć z własnej ręki nie była jednak tak prostą sprawą, jak mogłoby się wydawać. Jeżeli człowiek powiesił się w pomieszczeniu, starano się, by jego ciała nie wynosić drzwiami. Przeciągano je zatem pod progiem, przez specjalnie zrobiony otwór, lub wyrzucano oknem, co miało chronić przed piorunami, gradem i powrotem duszy zmarłego, która błąkać miała się po świecie.
Wisielców nie myto ani nie przebierano w inne ubrania. Ludzie bali się dotykać takiego człowieka, wierząc, że zginął z rąk diabła – a od ciemnych mocy lepiej się trzymać z daleka. Na polanach i pod lasami, w bezpiecznej odległości od ludzkich siedlisk, budowano prymitywne cmentarze, na których rzadko kiedy stawiano krzyże. Poszczególnych mogił oraz samego cmentarza w żaden sposób również nie oznaczano – zwłoki okładano jedynie kamieniami i zasypywano ziemią, resztę pozostawiając naturze. Zarówno samobójczy akt, jak i ciała wisielców traktowano z pogardą. Chowanie zwłok z dala od cmentarza parafialnego miało nie tylko zabezpieczać przed nieszczęściami, które mógł ściągnąć zmarły, ale także być swego rodzaju piętnem dla tego, który targnął się na własne życie.
Za sprawą kontaktu ze śmiercią, część przedmiotów i fragmentów ciała należących do zmarłego, zwłaszcza wisielca, nabierała magicznych właściwości. Szczególnym zainteresowaniem osób uprawiających magię cieszyły się fragmenty ubrania (np. nitka wyciągnięta z koszuli, pas) i sznur, na którym się ktoś powiesił. Nawet mały jego kawałek, noszony przy sobie, zapewniał właścicielowi szczęście i powodzenie w życiu. Spośród fragmentów ciała czarownicy najbardziej cenili sobie palec ucięty tuż po odnalezieniu zwłok, dłoń, zęby, kości, włosy i… genitalia samobójcy. Baca Gruś z Krościenka używał włosów łonowych wisielca do pokonania czarów rzuconych na stado owiec. Z kolei noszenie przy sobie wysuszonych genitaliów powodowało niesłabnącą potencję seksualną u mężczyzn. Nie trzeba chyba wspominać, jak bardzo pożądanym artefaktem były wśród miejscowych górali?
Mroczne historie ukryte w nazwach
Ludzie o samobójcach mówili niechętnie, niechętnie urządzali im również pogrzeby – były zwykle ciche i skromne, uczestniczyła w nich tylko najbliższa rodzina, która wstydząc się czynu krewnego, próbowała o nim jak najszybciej zapomnieć. Pochówek zazwyczaj odbywał się bez udziału księdza, pod osłoną nocy. Większość ludzi bała się miejsc, gdzie chowano samobójców – unikano ich nawet za dnia, by nie kusić losu. Skazani na wieczne zapomnienie samobójcy rzadko kiedy mogli liczyć na uwagę, nawet podczas Święta Zmarłych.
Grzebano ich często na granicach wsi, w ziemi, która nie należała do nikogo. Ich zbieg oznaczano dawniej kamiennymi kopczykami – stąd powszechnie występujące w Beskidach Kopce (Trzy Kopce, Cztery Kopce, Góra Pięciu Kopców). Miejsce wybrane na cmentarz dla samobójców musiało być stosunkowo rzadko uczęszczane, jednak łatwo dostępne, tak, by można do niego bez problemu dowieźć zwłoki zmarłego. Ciała samobójców wywożono na górę na starych, rozsypujących się wozach o kołach bez żelaznych obręczy, które po pogrzebie (zmarłych zakopywano lub strącano w przepaść) porzucano jako nieczyste. Zwyczaj ten miał odstraszyć wiernych od popełniania samobójstwa i być przestrogą przed tym, co może ich spotkać, gdy nie będą przestrzegali jednego z najważniejszych przykazań – życie dane od Boga było święte i należało je szanować.
Z czasem samobójców zaczęto grzebać pod cmentarnymi murami. Miejsca pochówku w górach i na rozstajach dróg z czasem zarosły, a do dzisiaj pozostały po nich tylko nazwy. Wisielak, Wisielec, Wisielakówka, Obwiesie, Zabite, Mogielica czy Mogiła to tylko niektóre z nich, które ciągle można znaleźć na mapach Beskidów. Towarzyszą im często równie posępne i owiane złą sławą wzgórza, na których tracono skazańców. Szubienica, Szubieniczna Góra czy Szubienna Góra, na których dokonywano egzekucji, stały się jednocześnie miejscami pochówku – przestępców także grzebano zwyczajowo w niepoświęconej ziemi, w pobliżu miejsca kaźni.
Czasami, zbaczając z górskich szlaków, nadal trafić można na ich kości.
—
Na podstawie: U. Janicka-Krzywda i K. Ceklarz – „Czary góralskie”, U. Janicka-Krzywda – „Zwyczaje, tradycje, obrzędy”, Krzysztof Strauchmann – „Tajemnice skalnej ziemi”.