Kasia pod wczorajszym zdjęciem z Małej Fatry napisała: „Zaraz zobaczę, czy masz jakieś relacje z Małej Fatry, bo chcę tam jechać”. A ja odpisałam, że nie mam i że nie pamiętam, dlaczego. Po czym zaczęłam się nad tym zastanawiać, bo faktycznie miałam o tym wyjeździe pisać, a ostatecznie totalnie go olałam. Z jakiego powodu?
Myślałam, myślałam i wymyśliłam. Co przy okazji uświadomiło mi, jak patrzę na góry i co w tych wszystkich wędrówkach jest dla mnie najważniejsze. Dlaczego pewne rzeczy interesują mnie bardziej, a inne irytują. I ostatecznie: czego ja tam właściwie szukam.
Wyjazd w Małą Fatrę był wyjazdem organizowanym z ramienia naszego Koła Przewodników. Pojechałam na niego z radością i zadowolona, że nareszcie to ktoś będzie prowadził naszą grupę i że nie będę musiała tego robić ja. Że nie będę musiała się przejmować, ile osób powinno ze mną iść i czy ktoś aby „przypadkiem” się nie odłączy, a ja tego nie zauważę. Oraz że nikt nie będzie mnie o nic pytał i niczego ode mnie wymagał. „Normalna sprawa”, pomyślicie sobie, a ja Wam powiem, że po pół roku (bo to było w maju 2015) intensywnej pracy na Kursie Przewodników Beskidzkich człowiek niemal zapomina o tym, jak to jest być „normalnym turystą”. Pojechałam w Małą Fatrę zupełnie w ciemno, nawet bez mapy, by po prostu iść przed siebie i podziwiać widoki. I wtedy uzmysłowiłam sobie, że…
Nie potrafię już być normalnym turystą – i wcale nim być nie chcę
Kurs Przewodników Beskidzkich strasznie skrzywia. Przygotowując się na wyjazdy zgłębiamy temat gór od strony historii, kultury, architektury, przyrody, geologii i wielu, wielu innych. To wszystko, niczym elementy układanki, łączy się w jedno, tworząc ten niesamowity obraz, który tak mnie zachwyca. Nie potrafię już spoglądać na Beskidy inaczej, jak przez pryzmat rozbierania ich na kawałki, rozkładania na części pierwsze i nieustannego pytania o to „Dlaczego?”.
Skrzywiła mnie również socjologia, którą miałam przyjemność studiować, a która większości ludzi wydaje się kompletnie nieprzydatna do życia. Otóż nie. Odkąd trafiłam na te studia prześladuje mnie chorobliwa potrzeba wiedzy. Co się stało, że coś się wydarzyło i jaki to miało wpływ na coś innego? Życie jawi mi się jako siatka wzajemnych powiązań, które ZAWSZE mają ze sobą coś wspólnego. Odkrywanie tych zależności jest dla mnie niezwykle fascynujące i nie mogę się temu oprzeć. Kiedy na studiach liznęłam etnografii, antropologii i demografii, zdałam sobie z kolei sprawę z tego, że…
Tym, co mnie najbardziej kręci, są ludzie i ich historie
Patrzę na przykład na jakąś górę i bardziej od tego, JAK się ta góra nazywa, interesuje mnie, DLACZEGO tak się nazywa. Kto ją tak nazwał? Z czym ma to związek? Czy wydarzyło się tutaj coś, co sprawiło, że to miejsce w taki, a nie inny, sposób funkcjonuje w społeczeństwie?
Szukam informacji na ten temat i nagle okazuje się, że taka i taka nazwa pochodzi z języka wołoskiego, a Wołosi to był lud koczowniczy, który przywędrował tutaj Łukiem Karpat z południa i przyniósł ze sobą pasterską magię, a ta na stałe wrosła w naszą polską kulturę. Albo, że na tej i na tej górze grzebano wisielców, bo uważano, że skoro sami sobie odebrali życie, to nie są godni leżeć na cmentarzu przy kościele. Albo że w tym i w tym miejscu w czasach przedchrześcijańskich znajdował się ośrodek pogańskiego kultu i to właśnie tutaj ówczesna ludność oddawała hołd naturze, która wtedy była dla nich czymś o wiele ważniejszym, niż jest dla nas dzisiaj. I tak dalej. Studnia bez dna. Wychodzisz z jednego tematu i zaraz okazuje się, że wiąże się z nim mnóstwo kolejnych, a z nimi kolejne i kolejne. To się nigdy nie kończy.
Tym, co mnie najbardziej kręci, jest człowiek. I to, co przez wiele tysięcy lat udało mu się stworzyć. Nie samemu. Z innymi. Bo to właśnie społeczeństwo jest tą tkanką, dzięki której człowiek może się rozwijać, tworzyć i przetwarzać rzeczywistość. Góry są do tego idealnym tłem. Uwielbiam je, kocham przyrodę i zachwycam się pięknymi krajobrazami. Ale same w sobie to dla mnie za mało. Już za mało.
Kilka ładnych widoczków i nic poza tym
Tak sobie pomyślałam po przyjeździe z tego wypadu na Słowację. No super ta Mała Fatra, piękne góry, fajnie się szło. Ale co z tego? Nic o niej nie wiem. Gdzie są pozostałe elementy układanki? Gdzie są ludzie? Gdzie jest kontekst? I czemu góra, na którą wleźliśmy, nazywa się, do cholery, Chleb?! Nie pozostało mi nic innego, jak zasugerować, byśmy na szczycie zrobili sobie zdjęcie z masłem (pamiętam, że okropnie padało i zdjęcie nie wyszło). „Chleb z masłem” wydał mi się wtedy bardzo zabawny. I tyle.
Nie pisałam o tym wyjeździe, bo nie miałam o nim do powiedzenia nic więcej, poza tym, że było super i że Mała Fatra też jest super oraz że super byłoby tam jeszcze wrócić.
I wrócę. Dowiem się więcej. Poznam ją lepiej. I wtedy napiszę nie tylko o tym, dlaczego jest super, ale też o tym, dlaczego jest ciekawa. I dlaczego warto tam pojechać.
A Wy już z tym zrobicie, co chcecie 🙂