Ludzie

Pogaduchy w kuchni: Kara Boska

By 17 lutego 2014 11 komentarzy

Na bloga Kary Boskiej wpadłam, gdy skomentowała którąś z moich notek. Od tamtej pory blog ten jest w ścisłej czołówce moich ulubionych, a Kara trafiła do grona moich Mentalnych Bliźniaków. Takich wiecie, z którymi gadacie pięć minut, a czujecie się, jakbyście się znali całe życie. I właśnie dlatego postanowiłam wypytać ją jako pierwszą o doświadczenie związane z podróżami, a konkretnie o to, co nauczyło ją wyruszanie w drogę. Tak, to znaczy, że to początek nowego cyklu. Kara podrzuciła pomysł nazwy: „Pogaduchy w kuchni” i po zastanowieniu się doszłam do wniosku, że jest idealna. Bo czyż kuchnia nie jest miejscem, gdzie nadzwyczaj dobrze się rozmawia?

Justyna Sekuła: Pół dnia się zastanawiałam, jakie pytanie zadać Ci jako pierwsze, aż w końcu poszłam spać, a mój mózg pomiędzy snem a jawą powiedział tak: „Stara, życie to sztuka zadawania sobie właściwych pytań. Zapytaj się Kariny, jakie pytanie najczęściej sobie zadaje przed wyruszeniem w drogę”. To chyba nie mam wyjścia: Jakie pytanie najczęściej kołacze Ci się w głowie przed wyruszeniem w drogę?

Kara Boska: U mnie to zaczęło się dosyć niedawno i gdybyś zapytała mnie o to samo dwa lata temu, to od razu wiedziałabym, co odpowiedzieć. Ciągle pytałam siebie tylko o to, czy wyjechać. Ten strach przed nieznanym (Jak tam jest? Kto tam będzie? Czy dam radę?) przytłaczał inne wątpliwości. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to właśnie to. Potem próbowałam dojść do tego, o co pytam siebie teraz i nie mogłam nic sobie przypomnieć. Ten etap pytania samej siebie trwał u mnie bardzo długo i właściwie ciągle pozostawał bez odpowiedzi. Ciągle wydawało mi się, że potrzebuję jeszcze czasu, aby to dogłębniej zanalizować, itd. Dopóki nie wyjechałam. I nagle było takie: Wow, to tutaj są te wszystkie odpowiedzi i rozwiązania moich problemów! Wciąż pytam siebie o najróżniejsze rzeczy, ale przed wyjazdem już nie muszę. Wtedy już skupiam się na praktycznych pytaniach, które zadaję innym. Gdzie spać? Co zobaczyć? Siebie już o to nie pytam i nie dlatego, że znam odpowiedź, ale po prostu wiem, że jej tutaj nie ma. Pytania, które pozwalają mi dowiedzieć się czegoś więcej o sobie pojawiają się po wyjeździe, a nie przed.

Te wszystkie pytania pojawiły się przed wyjazdem na Islandię?

Przed Islandią mieszkałam przez parę miesięcy w Kopenhadze. I jak sobie przypomnę moje myśli przed tym wyjazdem… O matko! Lawina pytań, same pytania bez odpowiedzi. Właściwie, jak teraz o tym myślę, to ja tylko zadawałam pytania. Nie próbowałam na nie odpowiadać.

Czytałam wczoraj na blogu Nishki artykuł o tym, że warto ufać intuicji. I tak sobie pomyślałam, że czasem może nie warto analizować i czekać na odpowiedź, tylko właśnie podejmować decyzje w ciemno. Miałam tak przed wyjazdem do Bułgarii, to była bardzo impulsywna decyzja. Wróciłam do Krakowa i spontanicznie wysłałam swoją aplikację do jednej z organizacji. Gdybym zaczęła się zastanawiać, to pewnie bym doszła do wniosku, że mi się to nie opłaca. Bo zostawiam na dwa miesiące mieszkanie, za które muszę płacić, firmę i ZUS, za który muszę płacić i stertę innych rachunków. Gdybym zaczęła nad tym myśleć, to pewnie doszłabym do wniosku, że mnie na to nie stać. I bym się przestraszyła.

Znam ten blog, lubię. Nie czytałam tego tekstu, ale zgadzam się. Tylko, że czasami ciężko jest to wykonać, szczególnie jeśli musisz zrobić coś dosyć ryzykownego. No właśnie. I to jest powiązane z tym zadawaniem sobie zbyt wielu pytań. To przeszkadza zaufać intuicji, bo ona ci podsuwa odpowiedź, a Ty zagłuszasz ją pytaniami. Tak jakbyś odwracała ten proces – masz gotową odpowiedź, ale musisz się cofać do pytań. I zazwyczaj chyba zadajesz nie te, co trzeba. Bo tak naprawdę intuicja podpowiadała mi: Wyjedź!, a ja do niej: Ale czekaj, a co z karierą?. Po co mi były te pytania, skoro już znałam odpowiedź. Teraz mam całkiem inne myślenie, ale wtedy…

Wielu moich znajomych, z którymi rozmawiam, ma ochotę wyjechać. Albo dlatego, że nie mogą tutaj znaleźć pracy, albo chcą czegoś nowego. Ale zwykle ogranicza ich strach. Nawet nie przed tym, co tam mogą zastać, tylko przed rzuceniem wszystkiego tego, co tutaj mają. Nie mówię o ludziach, którzy mają rodzinę i dzieci.

Ja miałam fajną pracę, więc równie dobrze mogłam zostać. Tak pozornie nie było mi źle. Miałam pracę, znajomych, itd.

No właśnie. Był jakiś moment przełomowy? Punkt zwrotny? Wydarzyło się coś, co sprawiło, że pomyślałaś: Jadę!, czy było to wynikiem kilku czynników?

Są dwa tory tej historii. Pierwsza jest taka, że już od dłuższego czasu marzyłam o podróżach. Tylko, że miałam to z tyłu głowy. To były takie prawdziwe ukryte marzenia. Realizowałam je tylko w mojej głowie. Jechałam na lwie przez Afrykę, oglądałam lodowce na Islandii, spacerowałam po NY. Tak, jak w tym filmie o Walterze Mitty (chociaż nie wiem, jak to się skończyło, bo jestem w połowie filmu). Te moje marzenia nie były za bardzo realizowane. Potem przyszedł moment zwrotny i zdecydowałam się wyjechać. I nagle stanęłam przed faktem. Wyjeżdżam! Nie miałam czasu tego analizować, zastanawiać się, pytać. Zaczęłam działać i wtedy poczułam, że TO JEST TO i że tego mi brakowało przez cały ten czas.

Jak odnalazłaś się w Danii? Było tak strasznie, jak wydawało Ci się jeszcze na etapie zadawania sobie pytań?

No właśnie nie. Okazało się, że czuję się cudownie, mimo że warunki były beznadziejne. Nagle zza biurka trafiłam na ulicę. Pisanie artykułów zamieniłam na sprzedawanie wody. Było ciężko, nie będę ukrywać. Mieszkałam w hostelu z dziwkami i przestępcami, którzy ukrywali się przed policją. Może to dla kogoś brzmi dziwnie, ale podbało mi się to. Myślę, że ten totalny przeskok był dla mnie wybawieniem. Bo być może sama bym nigdy nie wybrała tej pracy i tego hostelu, ale nie wiedziałam do końca wcześniej, jak to wygląda. Wtedy zrozumiałam, że mnie to kręci. Nigdy wcześniej nie mogłam obserwować z tak bliska ludzi tak różnych ode mnie. Jak mieszkałam w Krakowie, to wydawało mi się, że jestem otwarta i poznaję życie z różnych stron. Ale tak naprawdę przecież ma się znajomych podobnych do siebie. Oczywiście znajomi są różni, jeden słucha popu, a drugi rocka… Jezu, pamiętam, jak kiedyś w nocy wpadła do naszego pokoju policja. Ja się budzę taka rozespana, 4 w nocy i słyszę, że szukają kobiety o imieniu Karina, wiek średni, opis pasuje do mnie! I czy tutaj taka nie mieszka… Kosmos! Okazało się potem, że w hotelu mieszkała jakaś dziwka o tym samym imieniu, która tej nocy zabiła swojego klienta. To jest akurat historyjka bez puenty, tak mi się przypomniało.

Zdarzyła Ci się jakaś niebezpieczna sytuacja podczas tego pobytu? Często postrzegamy nieznane jako niebezpieczne. Jakie jest w rzeczywistości?

Nigdy bym nie polcała nikomu tego miejsca, ale jakimś dziwnym zrządzeniem losu ja tam przeszłam swoją wewnętrzną przemianę. No właśnie, chociażby z tym strachem przed niebezpieczeństwem. Ja mieszkałam w takim miejscu i nic mi się nie stało. Oczywiście nie mówię, że nie mogło się stać. Ale po tym, co tam widziałam i kogo poznałam, wszystkie inne miejsca wydają mi się oazami. Zawsze sobie myślę, że jak dałam radę z bandą świrów, to z kimś innym sobie też poradzę. Miałam np. szefa, który był totalnym wariatem. Potem wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Potrafił nas wsadzić do auta po pracy i wywieźć poza miasto. Wymyślał sobie jakąś wymówkę, że musi z nami coś obgadać, a potem woził nas po mieście bez sensu. Jak się zwolniłam, to przyszedł do mnie do domu i chciał, abym poszła do urzędu skarbowego i powiedziała im, że ja nigdy u niego nie pracowałam! Totalny świr.

Poszłaś?

Taaa jasne ;). To jest też tak, że tam gdzie pojedziesz są inni, dobrzy ludzie i właśnie oni mi pomogli np. w tamtej sytuacji. Ja często myśląc o podróżach wyobrażałam sobie, że jestem sama, a tak naprawdę gdziekolwiek nie pojedziesz są fajni, dobrzy ludzie, którzy pomogą. Nie można myśleć tylko o tych, co mogą ci zrobić krzywdę. Był jeden świr, ale dziesięciu, którzy mnie chcieli bronić. Największym odkryciem wtedy było dla mnie to, że mi się to podoba. Zawsze chciałam być dziennikarką i wyobrażałam to sobie tak, że wychodzę do ludzi i opisuję świat, a potem znalazłam siebie przed monitorem komputera. W Danii poczułam, że chcę oglądać życie z każdej strony, na żywo, i potem o tym pisać.

Jak długo byłaś w Danii? I jak te doświadczenia pomogły Ci w podejmowaniu kolejnych decyzji? Przestałaś sobie zadawać pytania czy one się po prostu zmieniły?

Trzy miesiące, więc nie jakoś długo, ale za to intensywnie. Ten wyjazd miał ogromny wpływ na dalsze decyzje. Po powrocie już wiedziałam, że nie zostanę w Polsce i że jadę dalej. Już nie pytałam siebie o to. Ja to po prostu czułam. Uwielbiam ten moment, kiedy pierwszy raz stajesz w nowym miejscu. To jest chyba takie uzależnienie. Nie analizujesz już tego, tylko sięgasz po więcej. Jak wróciłam z Danii, to przeszłam do działania. I miałam w głowie wizję na kolejne kilka lat. Wtedy wiedziałam już, czego chcę, tylko pozostała kwestia, jak to zrealizować. O mieszkaniu na Islandii (bo nie chodziło mi tylko o wyprawę) marzyłam od 15. roku życia! Ile lat minęło zanim przeszłam do działania…

Poleciałaś na Islandię w ciemno? Czy miałaś tam jakichś znajomych, punkt zaczepienia, np. pracę?

Na Islandii miałam punkt zaczepienia, tak że było mi na pewno łatwiej. Właściwie to celowałam w Londyn. I będąc w Danii, tam planowałam pojechać. Bilet na Islandię kupiłam, bo był tani.

I zostałaś?

I zostałam. Islandia to moja miłość i zawsze będę tam wracać. Nie wiem, czy chcesz pytać o Islandię, bo ta rozmowa może się nigdy nie skończyć ;).

To tak krótko. Co porabiałaś na Islandii? I jaka była najważniejsza rzecz, jakiej z kolei tam się nauczyłaś?

Na Islandii robiłam różne rzeczy. Trochę pracowałam w internecie, ale też smażyłam hamburgery. Ważniejsze było dla mnie to, żeby tam być. Od Islandczyków w tej kwestii nauczyłam się właśnie tego, że nie trzeba siedzieć w jednej szufladce. Pamiętam taki moment, kiedy smażąc hamburgery pomyślałam sobie, że jestem szczęśliwsza, niż kiedykolwiek byłam w Krakowie. Jasne, że nie chciałabym robić tego do końca życia, ale jeśli jesteś szczęśliwy nawet w tych ciężkich momentach, to znaczy, że jesteś we właściwym miejscu. Ciężkie pytanie o jedną rzecz, która jest najważniejsza…

Mogą być trzy! Albo dziesięć.

Dania była taką terapią szokową dla mnie, tam odkryłam, czego chcę. I to jest takie zaskoczenie. Tylu rzeczy o sobie nie wiem! Jestem zupełnie inna, niż mi się wydaje. Na Islandii wchodziłam jeszcze głębiej w siebie. To jest śmieszne, że czasami nie wiemy o sobie takich prostych rzeczy. Przynajmniej ja nie wiedziałam. Coś mi ciągle doskwierało w Krakowie, ale nie wiedziałam co. W Reykjaviku złapałam oddech  i doszłam do wniosku, że duże miasta nie są dla mnie. Że ja się o wiele lepiej czuję w małych społecznościach. Że życie jest piękniejsze bez stania godzinę w korku. To są takie pierdoły niby, ale czasami szukamy jakichś wielkich wytłumaczeń sensu zycia i nie zwracamy na to uwagi. Będąc w Krakowie myślałam, że kocham to miasto. A tak naprawdę kocham je teraz, kiedy mogę wpaść na chwilę. Ciągnie mnie do życia kulturalnego, które tam się dzieje, ale duże miasto nie jest miejscem, w którym bym chciała żyć. Ludzie wciągają Cię do tramwaju. Nie panujesz nad tym.

Ja sama często mam wrażenie, że nad tym miastem nie panuję. Że to ono decyduje o tym, co się ze mną dzieje, a nie ja. Dzisiaj wysiadając z autobusu dostałam od pana darmową gazetę do poczytania. Weszłam do tramwaju, przeczytałam i położyłam na siedzeniu. A wtedy jakaś baba ją porwała, nawet nie pytając, czy może. A może chciałam wziąć ją ze sobą?

Wczoraj był jakiś reportaż o Polakach na Islandii i koleś mówił, że jak przyjechał do Warszawy, to prawie dostał zawału. Ja to rozumiem. Tam jest zupełnie inny tryb życia. Ludzie mają inne poczucie czasu. Ja odkrywałam mnóstwo takich drobnych rzeczy o sobie, może dlatego, że jestem bardziej podobna do Islandczyków. W Polsce często słyszałam, że jestem zbyt wrażliwa, zamknięta w sobie itp., a Islandczycy tacy właśnie są. Żyją w swoim świecie i zrozumiałam, że ja mogę żyć w swoim. W Krakowie czasami zmuszałam się do wychodzenia na imprezy, spotykania z ludźmi, których nie lubię. Teraz już tak nie robię. Wolę zostać w domu i pomyśleć o kosmosie.

To pewnie też bym się tam dobrze czuła. Choć to jest coś dziwnego, bo generalnie jestem postrzegana jako osoba otwarta i ekstrawertyczna, a ja mam zupełnie inne poczucie. Ta otwartość to czasami chyba maska. Nauczyłam się tego, żeby mnie nikt ciągle nie pytał o to, co mi jest. Bo oni nie rozumieją. I często mnie to męczy.

To chyba mamy podobnie. Jak napisałam na blogu, że jestem introwertyczką, to moja koleżanka mega się zdziwiła. Ale przecież to, że nią jestem, nie znaczy, że nie bywam otwarta czy unikam ludzi. Po prostu czerpię energię z wewnątrz.

Ja np. muszę być sama ze sobą przez jakąś część dnia, dla zdrowia psychicznego. I generalnie nie przeszkadza mi samotność. Przed wyjazdem du Bułgarii najbardziej bałam się tego, że mieliśmy mieszkać w dwanaście osób w jednym domu.

I jak to zniosłaś?

Okazało się, że nie było aż tak źle, jak się spodziewałam. Tylko kilka razy zdarzyło mi się po prostu iść na samotny spacer, to była dla mnie odskocznia od tego, co się działo w domu. Ale chyba na dłuższą metę bym nie mogła. To były tylko dwa miesiące, potraktowałam to po prostu jako zupełnie nowe doświadczenie.

No właśnie. Tego też moim zdaniem uczą podróże, że znajdujesz się w różnych sytuacjach i czasami musisz się dostosować, zrobić coś nawet na przekór sobie. W Kopenhadze mieszkaliśmy na kupie i jak tylko przyjechałam na Islandię, to szukałam swojego pokoju. Mimo, że było o wiele drożej. Lubię czasami naginać siebie. Sprawdzać i robić coś, czego się boję. W Polsce nigdy bym nie poszła sama do baru, gdzie nie znam nikogo, nie znam obsługi. W Danii na początku nie znałam nikogo i postanowiłam spróbować. Czułam się idiotycznie i trochę jak zdesperowana. Pijesz piwo przy barze i w ogóle… yyy, co tu robić? Ale chyba za trzecim razem poznałam taką dziewczyną, z którą się zaprzyjaźniłam i do dzisiaj się widujemy, jak tam jestem. Nigdy bym jej nie poznała, gdybym tam nie poszła. Nigdy bym jej nie poznała, gdybym się trochę nie nagięła. Może dla innych to pikuś, ale dla mnie to było coś. Wszystko zależy od charakteru.

Jak myślisz, z czego to wynika? Boimy się być sami ze sobą? Sama się na tym łapię czasem, że nie idę gdzieś, bo „samej mi się nie chce”. Ale kusi mnie samotna wędrówka. Właśnie, żeby się sprawdzić. I mam przeczucie, że mi się spodoba.

W tym wyjściu do baru chodziło bardziej o strach przed nieznaną sytuacją, nieznajomymi zupełnie ludźmi. Bycia sama ze sobą już się nie boję. Podróżując musisz być z kimś non stop, a mało jest osób na świecie, z którymi mogłabym tyle wytrzymać. Ja lubię być sama ze sobą, bo wtedy mam czas, żeby przemyśleć różne sprawy, uporać się z demonami, szukać rozwiązań.

Przed Tobą wyprawa do USA, ostatecznie lecisz sama. Boisz się?

Trochę na pewno, ale nie jest to strach paraliżujący. Wiem, że będę musiała omijać pewne miejsca, ale rozmawiałam z ludźmi, którzy podróżowali po Stanach i zapewniają mnie, że nie mam się czego bać. Ani przez chwilę w mojej głowie nie pojawiła się myśl, że mogłabym nie jechać. Wiem, że to będzie dla mnie największa próba, ale wzbudza to we mnie podekscytowanie. Unikam też horrorów typu „Motel” i inne takie. Ostatnio znajomy mi polecał obejrzeć, ale wolę się nie wkręcać. Myślę o fajnych ludziach, których spotkam, a którzy jeszcze nawet nie wiedzą o moim istnieniu. Ja tęsknie za tym wyjazdem, chociaż jeszcze się nie odbył. Coś jak w tej piosence: I miss you but i haven’t met you yet.

O, taki tytuł będzie miał ten post! Masz jakiś plan podróży po USA, czy stawiasz na spontan?

Mam plan, ale muszę go zmodyfikować teraz, bo tamten był tworzony pod dwie osoby. Są miejsca, które muszę zobaczyć i tam na pewno pojadę, Zachodnie Wybrzeże mam obstawione – tam jest tyle cudów natury, że chyba będę musiała zrobić selekcję… Cały czas szukam inspiracji. Najbardziej interesuje mnie nie odwiedzenie konkretnych miejsc, ale odkrycie życia, które miałabym, gdyby moja rodzina została w Stanach. Chciałabym zrobić wszystkie rzeczy, które robią Amerykanie – pojechać żółtym busem do szkoły, zrobić sobie zdjęcie przed balem szkolnym, udekorować szafkę szkolną zdjęciami. Dla mnie to jest bardzo osobista wyprawa, taki sztuczny efekt motyla. Może tak miało być, że jadę w nią sama… Jak wrócę z USA, to chcę pobuszować po Europie, trochę ze znajomymi dla odmiany, trochę sama. Wiem, w które miejsca chcę pojechać i mam luźną listę kolejności, ale staram się nie planować za dużo do przodu. Na Islandię planowałam pojechać na miesiąc, dwa i widzisz, jak to się skończyło.

To jest bardzo motywujące i dające kopa, że inni podróżują. Wtedy sobie myślę: Jak inni to robią, to ja też mogę!

Ja też tak mam. Ostatnio czytałam bloga laski, która przez pół roku podróżowała przez Amerykę Południową, sama. Kurde, jeśli ona mogła tam podróżować, to ja po Stanach nie mogę? Jak tam jechała to nawet nie znała języka! A tam się nie dogadasz po angielsku. Mnie cały czas nurtuje ten strach przed nieznanym. Dzisiaj sobie myślałam nad tym w ten sposób. Odwracając sytuację: Amerykanin, który wybiera się na wyprawę do Polski. Przecież on też widzi w mediach płonącą tęczę, jakieś rozróby, morderstwa. Polska ma opinię niebezpiecznego kraju albo gdzie to w ogóle jest? A ja tutaj żyję 26 lat. I co, boję się?

Dlatego nie oglądam i nie czytam wiadomości. To, co mnie najbardziej zaskoczyło pozytywnie przy okazji wyjazdu do Bułgarii to to, że bardzo dobrze można dogadać się z ludźmi, nie znając w ogóle języka. Pewnego dnia spędziłam kilka godzin w domu pewnej kobiety, która zgarnęła nas ze stopa i zaprosiła na kawę. Nie znaliśmy żadnego wspólnego języka, a dowiedziałam się o jej i jej mężu bardzo wielu rzeczy.

Jak ci to powiedziała? Migi?

Może to kwestia tego, że polski i bułgarski to języki słowiańskie, pewnych rzeczy można się domyślić z kontekstu. Ale tak, wiele na migi. Iwanka, bo tak miała na imię ta kobieta, zaprowadziła mnie do jednego z pokoi, otworzyła szafę i zaczęła pokazywać, co w niej ma. A miała wiele pięknie wyszywanych rzeczy: ubrania, obrusy, serwety. Na każdej z nich zanajdowała się metka z jej imieniem. I wszystko stało się jasne. To było dosłowne, ale np. opowiedzieli nam też o tym, że ich syn jest inżynierem w wojsku, że żyją w tym domu w lecie, a zimą przeprowadzają się do Plovdiv i że jak jeszcze będziemy kiedyś w Bułgarii, to żebyśmy do nich przyjechali i że zawsze możemy tam spać. I żebyśmy przypadkiem nie spali w jakimś hotelu! Niesamowite to było, takie ludzkie porozumienie ponad językowymi barierami.

Super! Dla mnie to jest też niesamowite, ze jacyś ludzie, którzy widzą Cię pierwszy raz na oczy zapraszają Cię do domu, oferują nocleg. Znasz tego gościa? Ile osób go wzięło pod swój dach! Ludzie są pełni zaufania, naprawdę.

No właśnie. Media przyzwyczaiły nas do tego, że świat jest zły i chyba stąd ten strach przed nieznanym. Wszędzie znajdzie się ktoś, kto może Ci zrobić krzywdę, ale warto zaryzykować.

Jasne, że w Stanach są wojny gangów i niebezpieczne rejony, ale są też ludzie, którzy żyją normalnie. Trzeba uważać na siebie i tyle. W Polsce też mi się może stać krzywda.

Zwłaszcza w Krakowie ;). Tu są gangi maczetowców!

W Krakowie mnie laska chciała pobić i okraść. Ja trochę się może wyluzowałam na Islandii, bo tam w ogóle nie ma przestępstw. Zabójstwo się zdarza raz na 10 lat. A zazwyczaj w gazetach czytasz o kolesiu, który nie płaci alimentów, czy coś takiego, bo nie mają innych przestępstw do opisania. Dostaje ostatnio maile do ludzi, którzy piszą mi, że chcieliby wyjechać na Islandię, ale się boją. Nie ma czego! Tam jest bezpieczniej, niż u nas, więc oni boją się nowego, nie chodzi o niebezpieczeństwa. Ten strach przed nieznanym… Słowo klucz!

Zatem, zmierzając powoli ku końcowi, jaka jest rada Kary Boskiej dla tych, którzy chcą, ale się boją?

Moim zdaniem należy rozłożyć na części pierwsze właśnie ten strach przed nieznanym. Uświadomić sobie, że boisz się, bo nie wiesz, jak tam będzie, a nie dlatego, że coś ci faktycznie grozi. Równie dobrze możesz się zacząć bać tego, że jutro, idąc do pracy coś ci się stanie. Poza tym jak już się tam znajdziesz, to nie ma czasu, żeby się bać. Jest tyle spraw do ogarniania i życie do używania, że panikowanie zostaje zepchnięte na drugi plan. To jest w sumie śmieszne, że bardziej boimy się przed wyjazdem, niż jak już wyjedziemy.

To jeszcze powiedz mi, czego życzyć Ci przed podróżą do USA?

Hmmm, a czego mi życzysz?

Wielu nowych inspiracji, odkryć i zaskakujących myśli. Żebyś miała o czym pisać na blogu, a ja żebym miała o czym czytać ;).

Biorę! Jeśli wszyscy będą mi dobrze życzyć, to z taką karmą mogę jechać gdziekolwiek.