Grybów leży u stóp Wielkiej Góry. Kiedy byłam mała, myślałam, że Chełm (bo tak nazywa się owa Góra) jest uśpionym wulkanem. Bałam się, że pewnego dnia, kiedy nie będziemy się niczego spodziewali, wybuchnie, a opadający, gorący popiół utrwali budynki, rzeczy i nas, ludzi, takimi, jacy w tym dniu będziemy.
—
I tak, jeżeli wybuchłby w poniedziałek, zatrzymałby w czasie cotygodniowy „jarmak” pod Nowymi Blokami. Biednych chłopów ściągających z okolicznych wiosek, by zakupić u Ruskich „gumioki”, baby sprzedające mleko i ser, kobiety w średnim wieku przekopujące sterty używanej odzieży i ich dzieci biegające pomiędzy stoiskami, tak dobrze znanymi, że nigdy, przenigdy nie mogłyby się wśród nich zgubić. Staruszki wyglądające z okien, które są lepsze, niż najnowszy monitoring i, kto wie, być może właśnie dzięki nim małe miasteczka są bezpieczniejsze, choć ciągle zdarza się w nich komuś zabić macochę lub własną żonę.
A gdyby wybuchł w sobotę, wdarłby się w pośpiech. W kupowane naprędce ziemniaki, kapustę i schabowe, uderzane potem energicznie tłuczkiem przez Panie Domu, którym nigdy przez myśl nie przeszło, że można by inaczej. W kurę, marchewkę i pietruszkę, które zalane studzienną wodą i bulgoczące pod pokrywką, nęcą zgłodniałe nozdrza zapachem tradycyjnego rosołu. I w wódkę, nieodłączny element rodzinnych imprez – od chrzcin, przez śluby, po stypy. W pijacki bełkot i bitą nad ranem żonę. Tak, by nikt nie widział.
W niedzielę dźwięk erupcji splótłby się z kościelnym śpiewem i podniesionym głosem z ambony. Skrzyżowałby się z rzucanymi w bok spojrzeniami, cichą zgodą na brak sprzeciwu i społeczną presją, która nawet jeżeli uwiera, to jest czymś najnormalniejszym na świecie. Odbiłby się echem od szklanego kufla podnoszonego do ust zaraz po mszy, jako ukoronowanie dnia, który należy święcić. Bo knajpa jest przecież po drodze. Przemknąłby przez domy, w których głos ma pani z telewizji, bo wszyscy oduczyli się ze sobą rozmawiać, licząc na to, że pewne sprawy rozwiążą się same. Zagłuszyłby ciche westchnięcia, że oto kończy się kolejny tydzień, a jutro znowu do pracy. I że tak do usranej śmierci.
—
Boję się, że jeżeli Chełm byłby uśpionym wulkanem i pewnego dnia, kiedy byśmy się niczego nie spodziewali, wybuchł, a opadający, gorący popiół utrwalił budynki, rzeczy i nas, ludzi, takimi, jacy w tym dniu byśmy byli, to ktoś-kiedyś odnajdując nasze zwłoki, pomyślałby sobie, że…
Widok na Grybów z platformy widokowej na Jaworzu