Budzik znowu zadzwonił za wcześnie. Otworzyłam zbyt ciężkie o tej porze powieki i spojrzałam w zalane deszczem okno. Jeżeli kilka lat temu ktoś powiedziałby mi, że w taką pogodę porwę się na chodzenie po górach, zamiast jak normalny człowiek przeleżeć całą sobotę pod kołdrą, to popukałabym się po głowie.

Pamiętam swój pierwszy zimowy obóz w Beskidzie Żywieckim, kiedy umierając z zimna zapytałam jednego z przewodników, jak sobie z tym radzi. A on odpowiedział mi: „Nie myślę o tym”. NIE MYŚLI O TYM. Długo nie mogłam zrozumieć, jak można o czymś nie myśleć. Wracając do domu z mokrych Gorców uświadomiłam sobie, jak wiele od tego czasu się zmieniło.

Beskid Niski

Informacyjne tsunami

Jestem Dzieckiem Internetu. Zawodowo i hobbystycznie spędzam przy komputerze mnóstwo godzin, wtłaczając w swoją głowę gigabajty danych. O wiele więcej, niż jest w stanie komfortowo pomieścić.

Facebook jest moim narzędziem pracy, smartfon przedłużeniem ręki, a nieustanne przewijanie socialmediowych tablic weszło mi w krew na tyle, by stało się czymś zupełnie oczywistym. Angażuję się w sporo aktywności, które wymagają ode mnie nieustannego bycia online — a tu trzeba coś dograć, a tam do kogoś napisać, a jeszcze gdzie indziej coś załatwić, posprawdzać, dopytać. Porozmawiać ze znajomymi, ponarzekać z przyjaciółmi, pozwierzać się najbliższym, poustalać, co #nakursie, posnuć plany podboju Wszechświata z tą, czy tamtym. Bardzo to lubię.

Miewam jednak takie okresy w swoim wirtualnym życiu, że chcę rwać sobie włosy z głowy i krzycząc uciekać przed siebie — na oślep, byle dalej od tego pomiotu Szatana, jakim jest możliwość permanentnej dostępności, z której skwapliwie korzystam. Tak. Marzę czasem o tym, by rzucić wszystko w cholerę i kopać rowy na dalekiej prowincji, tam, gdzie Internet jeszcze nie dotarł.

bacowka_krawcow_wierch

Wiersz bez rymów o podróżach w czasie

W bacówce nie było prawie nikogo. Siedziałyśmy przed budynkiem, przy stole zbitym z drewnianych desek. Było już zupełnie ciemno, choć nisko na horyzoncie ciągle majaczyły resztki promieni zachodzącego Słońca — coś, co zobaczyć można tylko latem, gdy dni są naprawdę długie, a noce kończą się szybko. Z każdą minutą niebo pokrywało się coraz większą ilością małych, jasnych punktów, odległych światów, które nie mieszczą mi się w głowie. Lubię sobie wtedy wyobrażać, że gdzieś na drugim końcu Wszechświata też siedzi ktoś, kto zadziera w tym momencie głowę i może myśli o tym samym.

Najbardziej kocham noce, te wszystkie momenty z pogranicza dwóch światów, kiedy ciemność zaciera realne kształty i wszystko trzeba sobie dowyobrazić. Czekaliśmy na wschód Księżyca. Czubki wysokich świerków zaczęły powoli zmieniać kolor, a srebrzysty blask coraz wyraźniej rysował ich poszarpane krawędzie. W mroku mogliśmy już zobaczyć swoje twarze i błyszczące oczy, wszystkie zwrócone w jedną stronę i zachwycone spektaklem, który serwowała nam Natura. Wzrusza mnie ta niezmienna pierwotność wydarzeń. Rzeczy, które dzieją się ciągle tak samo, od wielu milionów lat, nie straciwszy przy tym nic ze swojej niezwykłości, mimo tego, że już dawno wyszliśmy z jaskiń i całkiem sporo wiemy o otaczającym nas świecie.

Chłonęłam ten widok wszystkimi zmysłami, próbując jak najlepiej zapisać go na kliszy pamięci, która ma tę przewagę nad zdjęciami, że jest czuła nie tylko na obrazy. Wsłuchiwałam się w grające w trawie świerszcze, wąchałam chłodne, rześkie powietrze i gładząc ciepłą chropowatość ławki pisałam w głowie swoją własną opowieść. Krótką historię o ucieczkach z miasta, do którego ciężko się wraca po nocach, jak ta, ale do którego dobrze wrócić — tylko po to, by znowu z niego uciec. Bajkę o Księżycu, który mówi bez słów, o gwiazdach śpiewających najpiękniejsze piosenki i o ciemnym niebie, które nigdy nie zdradzi wszystkich swoich tajemnic. Wiersz bez rymów o podróżach w czasie.

DSCN4831

Technologiczny detox

Technologia, która nas otacza, zmienia się błyskawicznie — nie z pokolenia na pokolenie, nie z dekady na dekadę, ale z roku na rok. A może nawet z dnia na dzień? Szybko oswajam się z tymi zmianami, przyjmując je jako coś zupełnie oczywistego. Granica pomiędzy światem wirtualnym a realnym jest dla mnie dość płynna. Przenikają się, splatają ze sobą, mają na siebie ogromny wpływ. Jeden nie mógłby istnieć bez drugiego. Jednocześnie jeden z drugim mocno się gryzie. W pewnym momencie poczułam się tym mocno zmęczona.

Złapałam względną równowagę, kiedy regularnie zaczęłam uciekać — na beskidzkie ścieżki, leśne szlaki, drogi wiodące donikąd. Z każdym kolejnym wyjazdem coraz łatwiej mi wyłączać telefon, wrzucać go głęboko do plecaka i nie przejmować się nim, dopóki jestem w górach. O wiele przyjemniej przyjemniej mi również do Krakowa wracać. Wypoczęta, zrelaksowana i naładowana leśną energią lubię rzucać się w wir zdarzeń. Karmić realizacją planów, łączeniem kropek, wymyślaniem nowych rzeczy do zrobienia. Lub po prostu spokojnie płynąć z nurtem i wypatrywać tego, co przyniesie mi kolejny dzień, tydzień, miesiąc.

Najbardziej lubię ten moment, kiedy po weekendach na końcu świata palce gubią się na klawiaturze nie mogąc znaleźć właściwego ułożenia. Tak jakby stworzone były do dotykania drewna, trawy i wody, a nie plastikowych przedmiotów, nagle tak obcych i dziwnych. Lubię ten moment, kiedy po weekendach na końcu świata nie mogę usiedzieć na miejscu, a nogi rwą się do marszu. Tak jakby stworzone były do nieustannego poruszania się, a nie wielogodzinnego siedzenia za biurkiem, które to siedzenie męczy czasem bardziej, niż wspinanie się na najbardziej stromy szczyt. Lubię ten moment, kiedy po weekendach na końcu świata wchodzę wreszcie na Facebooka i totalnie nie wiem, jaka nowa afera angażuje właśnie ludzi i co się wydarzyło przez ostatnie dni. Tak jakby człowiek stworzony był do tego, by mieć święty spokój, a nie przejmować się rzeczami, na które kompletnie nie ma wpływu.

DSCN9922

Mindfulness — bycie tu i teraz

Doświadczyłam pojęcia „mindfulness”, pełni uważności, bycia tu i teraz, nim zdążyłam się dowiedzieć, że taki stan ma swoją nazwę i że można go ćwiczyć. Z dala od miasta, pędu życia i wszystkiego, co rozprasza. Lub będąc w tym wszystkim, ale jakby obok.

Jak takie warsztaty wyglądają w praktyce? W czasie kilkudniowego treningu mindfulness pracuje się zarówno z ciałem, jak i z emocjami, które są z nim nierozerwalnie związane. Wstępem jest oswojenie się ze światem bez technologii — laptopa, czy telefon zostawić można w specjalnie wyznaczonym do tego miejscu, by nie kradł uwagi. Trening mindfulness porównać można najłatwiej do medytacji, w czasie której dąży się do uspokojenia umysłu, swobodnego przepływu myśli i oderwania się od tego, co pochłania uwagę na co dzień. Mimo tego, że miałam kilka podejść do tego tematu, nigdy nie udało mi się zrozumieć, o co tak naprawdę w nim chodzi. Aż do weekendowego wyjazdu z TechDetoxem, gdzie pod okiem Emilii miałam okazję świadomie tę uważność praktykować.

Było to dla mnie jak podróż do dzieciństwa, w którym nie istnieje pojęcie przeszłości i przyszłości. Wędrówka do krainy, w której tym, co zaprząta głowę, jest radość poznawania — siebie i otoczenia. Wyprawa do świata, w którym się odczuwa. I nie analizuje zbyt wiele (znasz to?). Mindfulness uczy tego, o czym w dorosłym życiu łatwo można zapomnieć: „Człowieku, jesteś ważny!”. Nie komputer, tablet i telefon. Właśnie Ty.

Beskid Sądecki, Pasmo Radziejowej

Życie, którego doświadcza się wszystkimi zmysłami

Kiedy cała zmokłam, kiedy w butach zaczęło mi chlupać, kiedy mnie przewiało… Nie myślałam o tym ani przez chwilę. To znaczy: nie myślałam o tym, że mi źle. Myślałam o tym, jak pięknie wygląda parujący las, jak magicznie prezentuje się zamglona ścieżka, jak wszystko wokół pachnie sianem i mokrą ziemią, jak uspokajający jest rytm marszu i jak nogi same mnie niosą. Myślałam o tym, że mam mokre buty i że co z tego. Że skoro i tak są już mokre, to bez znaczenia, czy wdepnę w środek tej płynącej pod moimi stopami mini-rzeki, czy przejdę przez łąkę, brodząc w wilgotnej trawie. Myślałam o tym, że woda przelewa mi się przez palce u stóp i uświadomiłam sobie, że… Mam palce u stóp. Dawno nie spoglądałam na świat z perspektywy palców u stóp i bardzo mi się to spodobało. Świat z perspektywy palców u stóp wygląda zupełnie inaczej. Ma więcej szczegółów. Kolor błota, dźwięk kopniętego kamyka, ciężar kropel rosy, pod którą uginają się źdźbła trawy. Myślałam też o tym, że gdyby nie ten dzień, ta ulewa i te mokre buty, to pewnie nie wpadłabym na to, że można mieć umysł w małym palcu u nogi, a nawet we wszystkich na raz.

W tym samym czasie.