Wszystko kiedyś się kończy. Wierzę jednak, że koniec bułgarskiej przygody jest początkiem Nowej, jeszcze lepszej.
Po spakowaniu gratów, pożegnaniu się ze wszystkimi i przeżyciu imprezy pt. „party like no tomorrow” ruszyliśmy pociągiem do Sofii, by właśnie tam spędzić ostatnie dni. W drodze na stację kolejową napiliśmy się wody z fontanny z lwem, którą znaleźć można na rynku głównym Kazanlaku – legenda mów, że kto jej skosztuje, na pewno wróci do tego miasta.
Do Sofii dotarliśmy przed 22 i tam spotkaliśmy się z Georgem, u którego tej nocy mieliśmy spać oraz resztą słowacko-włoskiej ekipy.
Z uwagi na to, że byliśmy padnięci postanowiliśmy już nigdzie nie wychodzić, a w zamian za to posiedzieć sobie pod blokiem i tamże skonsumować wytwory rąk ludzkich powszechnie zwane alkoholem oraz kolację w postaci chipsów. Radosną konwersację przerwał nam przyjazd wozu policji, straży miejskiej czy tam innych stróżów prawa, którzy zainteresowali się co tutaj robimy w środku nocy. Luźna interpretacja rozmowy, która zaszła:
– Dobry wieczór! A co się tutaj dzieje?
– Jesteśmy wolontariuszami z Polski, Słowacji i Włoch (stała gadka). A tak sobie siedzimy.
Stróż prawa rzucił okiem na nasz „stolik”.
– E, tylko jedno piwo? Bawcie się dobrze. – uśmiechnął się i sobie poszedł.
Całą niedzielę spędziliśmy na włóczeniu się po mieście. Jestem zachwycona Sofią, bo położona jest w otoczeniu gór. Tym samym wskoczyła do mojego rankingu „miast, w których mogłabym zamieszkać”. Podczas wędrówki wypiliśmy w parku „ostatnią Zagorkę”, zjedliśmy ogromne lody, znaleźliśmy rury, do których wskakuje Mario, kawałek Muru Berlińskiego, zwiedziliśmy kilka cerkwi, natknęliśmy się na przygotowujących się do protestu ludzi, Patryk musiał błagać o alkohol, pooglądaliśmy kolorowe puszki na prąd (czy jak to się tam zwie), połaziliśmy po targu staroci (nabyłam matrioszkę za całe 2 leva, ale ułomną, bo bez kolejnych w środku), spotkaliśmy się z Agnieszką z Polskiego Instytutu Kultury i ostatecznie dotarliśmy w umówione miejsce, gdzie spotkaliśmy resztę EVS-owej ekipy i udaliśmy się na protest. Tematowi protestów w Sofii poświęcę osobny wpis, bo udało mi się poznać kilku młodych rewolucjonistów i zamierzam powyciągać od nich informacje z pierwszej ręki.
Nienawidzę powrotów. Każdych. Powroty są męczące – i psychicznie i fizycznie. Wracając do George’a, późno w nocy, zgubiliśmy się. Taksówkarz wysadził nas w innym miejscu, niż powinien i ostatecznie musieliśmy z Patrykiem przebić się przez jakiś tunel, zanim znaleźliśmy właściwą drogę. Było cholernie zimno i zamarzły mi stopy. Cały następny dzień spędziliśmy na lotnisku czekając na nasz lot. Tak się złożyło, że wylatywaliśmy jako ostatni, więc pożegnaniom nie było końca. W końcu zrobiło się pusto i cicho. I wtedy zaczęliśmy tęsknić za tym wszystkim, co przeżyliśmy podczas ostatnich dwóch miesięcy…
Bo były jednymi z najlepszych w moim życiu.
Fot. Marika, Justyna, Tani Pau